Po kilku chwilach Michael
dotarł na wyznaczone miejsce. Ku jego zdziwieniu nie było ani Dominici ani
Steina. W myślach blondyna zaczęły się jawić różne wizje. A co jeśli go zdekonspirowała?
Może domyśliła się, że wcale nie chce jej pomóc... Postanowił dać sobie jeszcze
nieco czasu. Tylko dlaczego mówiła, że ma być punktualny skoro sama nie
przyszła na czas? W głowie zaczął kombinować plan awaryjny na okoliczność gdyby
fizjoterapeutka nie zjawiła się na spotkaniu. Z zadumy wyrwał go dziwny obraz
za oknem. Dostrzegł ją mocującą się z szefem telewizji... Nie wyglądało to zbyt
dobrze – czyżby facet miał wątpliwości? Wcale się mu nie dziwił. Może poszedł
po rozum do głowy i przeliczył koszty? Tego nie wiedział, mógł jednak domyślać
się, że Dominca nie da tak łatwo za wygraną więc postanowił jej pomóc. Dzięki
temu działaniu mógł dorzucić brakujące ogniwo czyli samego Steina.
- Ekhm... Dzień
dobry Państwu, przepraszam że przeszkadzam, ale czy moglibyśmy wejść do środka
i spokojnie porozmawiać?
Miał rację,
zadziałało. Dziewczyna z perfidnym uśmiechem wepchnęła obecnego z nią mężczyznę
do umówionej kawiarni. Na jej twarzy była wyraźnie wymalowana wdzięczność w
stosunku do Michaela... Chłopak delikatnie się uśmiechnął w duchu stwierdzając,
że nadszedł czas by zebrać planowane żniwo.
- Panie Hayboeck
osobiście uważam, że nie mamy o czym rozmawiać, ale Dominica... Jest uparta,
trochę zawzięta... - mężczyzna będący w komitywie z dziewczyną delikatnie się
skrzywił.
- Ale pomyśl jak
słupki ci znowu wzrosną... A ja? Będę mieć to czego pragnę... - zaśmiała się
dziewczyna jednocześnie błagalnie mrugając oczami by przekonać człowieka do
swoich racji.
Po raz kolejny
dostrzec można było jak bardzo zawiść potrafi zaślepić... Ten błysk, ta
perfidia. Michi w duchu się skrzywił. I pomyśleć, że chciał dziewczynie pomóc.
Praca miała zapewnić jej byt, wspomóc leczenie matki, ale to co zobaczył... To
przerosło jego oczekiwania względem niej. Było mu wstyd, dlatego niezmiennie
wierzył, że uda się wyzwolić przyjaciół ze szpon niewygodnych pomówień.
- Panie Stein,
Dominica ma rację. Czy Panu nie zależy na telewizji? Afera już chyba nieco
ucichła, więc...
- Kuj żelazo póki
gorące, a przy okazji mi pomóż... No chyba nie odmówisz swojej chrześnicy? – było
widać, że dziewczyna jest mistrzem manipulacji.
Michi w duchu
współczuł Steinowi. Miała rację, omotała go jak marionetkę. Ale teraz nie było
już wyboru. Musiał otrząsnąć się z człowieczych uczuć i chcąc nie chcąc być
podobnym do nich. Nie do końca było mu to w smak, ale zawsze wartością nadrzędną
było wspieranie rodziny i przyjaciół. Jak się powiedziało A to trzeba i B, byle
tylko osiągnąć to czego się pragnie.
- Panie Stein,
materiał jest gorący. Jeśli nic nie zrobimy to... Panna Morgenstern i Pan
Schlierenzauer strzepną z siebie pyłki i znów będzie jak dawniej, a tak? Szach
i mat będą skompromitowani. I tak za daleko zabrnęliście już z Dominicą. –
uśmiechnął się Hayboeck co spotkało się z oklaskiem rudej.
- Max, no czemu
nie chcesz zwieńczyć dzieła? Masz wątpliwości? Przecież mamy ich na widelcu, te
zniekształcone wyniki... Twoja telewizja żyje jak nigdy, taką masz wiarygodność!
– w blondynie aż się zagotowało.
Bestia! Nie można
było tego inaczej nazwać. Nie, on już nie był w stanie tego słuchać. Postanowił
więc szybko przejść do działania, bo inaczej... Zbyt wiele oszczerstw, zbyt
wiele bólu... Gdyby tylko Ana z Gregorem to słyszeli...
- Panie Stein,
albo dobijamy targu albo idę do innej telewizji, pewnie chętnie wykorzystają
materiał… - uśmiechnął się machając pendrivem, na którym właściwie nic nie
było.
Nic, co w
jakikolwiek sposób miałoby zaszkodzić kadrze skoczków. Dziewczyna wzdrygnęła.
Szturchnęła mocniej siedzącego obok mężczyznę
- Przecież
mieliśmy zakończyć ich karierę. Skompromitować! Zapomniałeś, że miałeś mi
pomóc?! Inaczej ta twoja telewizja będzie w zgliszczach... Nic byś nie osiągnął
gdyby nie ta akcja!
- Ile? – powiedział
zagryzając zębami towarzyszący jej dziennikarz.
- Co ile? – zaśmiał
się tym razem Michi.
- Ile chcesz za
materiał, przecież wszystko ma swoją cenę...
Michelin stanął
jak wmurowany. Czy on właśnie zaproponował mu łapówkę? Do czego zdolny jest ten
świat by osiągnąć swoje cele? Blondyn uśmiechnął się podstępnie.
- Panie Stein, pan
to publikuje dzięki czemu telewizja zyskuje oglądalność, ja wskakuję do kadry,
oni są zniszczeni, ona jest szczęśliwa... Czego chcieć więcej? Nie wystarczy?
Nie potrzebuję pieniędzy. – powiedział kładąc pendriva na stole.
Musiał stąd uciec.
Był twardy, ale dzisiejsza akcja zdecydowanie sporo go kosztowała... Miał tylko
nadzieję, że te dowody były na tyle wystarczające i mocne by pogrążyć siedzącą
w kawiarni dwójkę.
***
Madlen wpatrywała
się w twarz Kristiny od dobrych pięciu minut nie będąc w stanie wydusić słowa.
Szum w jej głowie, kotłujące się emocje, pytania, niedowierzanie… chciało jej
się rzygać. Jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki całe jej życie… legło w
gruzach.
- Lena powiedz
coś.
- Kłamiesz prawda?
– zapytała z nadzieją. – Nie… nie kłamiesz. Mówisz prawdę. Wiem to. Widzę. –
spojrzała na jej ubranie.
Na ten luźny
sweter, który zakrywał delikatnie zaokrąglony brzuszek.
- Który miesiąc?
- 16 tydzień,
początek 4 miesiąca. – rzekła blondynka przygaszonym wzrokiem.
Boże! To powinno
być szczęśliwe wydarzenie! Każde dziecko jest błogosławieństwem! Kristina
powinna tryskać szczęściem! A tymczasem co… Siedzi tu skulona, przestraszona…
Sama… Bez Niego. Tego, który był sprawcą wszystkiego. Który tutaj teraz
powinien przy niej być i ją wspierać. Zaśmiała się gorzko… Przypomniała sobie,
bowiem wczorajszą rozmowę o sytuacji Maria i słowa Thomasa:
Doskonale wiem Lena, o czym mówisz. Tylko, że to wszystko nie
jest takie proste. My możemy sobie gadać, bo nie jesteśmy w takiej sytuacji.
Kristie nagle
wyciągnęła do niej rękę ze zdjęciami z USG. Madlen drżącymi rękoma pochwyciła
fotografię. Mało fasolka… Jego dziecko. Jego cząstka. Uśmiechnęła się
mimowolnie.
- Na zdjęciach
jest data. Wszystko mam opisane, jeśli mi nie wierzysz możemy to łatwo
sprawdzić. – rzekła Kristie.
Lena spojrzała na
dziewczynę. Co teraz czuła? Jeszcze sama nie wiedziała, była chyba w zbyt dużym
szoku aby cokolwiek zrozumieć…
- Kristie… 4
miesiąc. Doskonale wiemy, kiedy to się stało. – rzekła i mimowolnie, chociaż
bardzo chciała by to wspomnienie zostało wymazane, ono pojawiło się przed jej
oczyma…
Długo stała pod drzwiami dosłownie do nich przygwożdżona.
Głęboko oddychała i nie mogła uwierzyć własnym uszom. Tego się po nim nie
spodziewała. Poczuła na policzku łzę… wraz z nią zaczęła osuwać się na podłogę.
Po chwili już na niej siedziała… teraz już nie płynęła łza, ale strumień łez.
Nie mogła się uspokoić. Powoli zaczęło jej brakować powietrza. Jeszcze nikt
nigdy jej tak nie zranił. Zaniosła się. To już nie było ciche chlipanie, ale
głośne jęki… Swoim krzykiem starała się zagasić odgłosy nadal kotłujące się w
jej głowie. Szybko zatkała uszy dłońmi i nadal płakała. Miała dość. Miała
serdecznie dość życia… takiego życia. Pełnego kłamstw i oszustów. Pragnęła
odejść stąd… uciec gdzieś gdzie nikt jej nie znajdzie. Do świata bez Niego!
Dlaczego On jej to zrobił? Dlaczego taki jest? Dlaczego właśnie w Nim musiała
się zakochać? Tylu facetów jest na ziemi, a ona musiała akurat wybrać tego
najgorszego. Głupie serce! Głupie, zranione, złamane i zdeptane serce! Jego
serce… i tylko jego… Nie miała już sił. Podczołgała się do łóżka, ale nie mogła
na nie wejść. Położyła się więc na ziemię głową w dół. Wylewała łzy w podłogę.
Przegrała… przegrała miłość… szczęście… życie… Nie widziała już sensu
istnienia… Teraz już nic nie miało sensu… On ostro pieprzył się w pokoju obok,
a ona chciała umrzeć… Chciała odejść z tego świata raz na zawsze i dziś nie
stało nic na przeszkodzie! Podniosła się. Zostawiła torbę i poszła do łazienki.
Po drodze rozebrała się z kurtki i reszty zbędnych rzeczy. Stanęła nad umywalką
i zajrzała do szuflady. Nigdzie nie mogła znaleźć żyletki. Spojrzała w
lusterko. Wyglądała okropnie. Makijaż szlak trafił, a o reszcie nie ma co
mówić. Ostatnia łza spłynęła po jej policzku. Upadła do zlewu. To był koniec…
koniec ery Thomasa. Odkręciła kurek z zimną wodą i obmyła twarz. To by było
zbyt proste… odebrać sobie życie. Trzeba stawić czoło życiu. Stawić czoła Jemu.
Może nie dziś, może nie jutro, ale kiedyś… Miłość przychodzi i odchodzi…
Człowiek raz jest, a raz go nie ma… Jakie jest najlepsze rozwiązanie? Tylko
jedno… powrót do domu i… zapomnieć o Thomasie. Podjęła decyzję. Wraca do
Villach i to jak najszybciej. Obtarła buzię i przebrała się w piżamę. Pogasiła
światła, po czym wskoczyła do łóżka. Przymknęła oczy i mimowolnie z jej oczu
znów popłynęły łzy…
Lena zaczęła
łapczywie kręcić głową. Schowała twarz w dłoniach, po czym głośno wybuchła
śmiechem.
- Pieprzony
Innsbruck! Pieprzony Thomas! Pieprzone życie! Wszystko jest popieprzone! –
długo nie mogła się uspokoić.
Dopiero dotyk
dłoni Kristiny trochę ją otrzeźwił. Spojrzała zapłakana na dziewczynę.
- Lena… - młodsza
jednak weszła jej w słowo.
- Tak bardzo mi
przykro. Przykro mi, że to wszystko tak się potoczyło. Nie chciałam tego,
naprawdę! Przepraszam cię Kristie… Przepraszam! On powinien być przy tobie…
Nigdy sobie nie wybaczę…
- Przestań Lena…
nie chodzi mi o twoje przeprosiny. W sumie, za co mnie przepraszasz? Że
pozwoliłam facetowi by ode mnie odszedł? Przepraszasz za uczucia? Nie rób tego.
Nie przepraszaj za coś, co nie jest twoją winą. To ja rozkładałam przed nim
nogi. – tutaj Lena poczuła cios. – To ja go nie upilnowałam.
- Czy my go
właśnie próbujemy usprawiedliwiać?
- Nie wiem… chyba
próbujemy nas wszystkich usprawiedliwiać. Najgorsze jest jednak to, że… to
dziecko… ono nie jest niczemu winne. Lena… proszę, nie pozwól by kazał mi je
usunąć.
Lena poczuła jakby
ją ktoś spoliczkował. Mało tam nie wstała z krzesła. Popatrzyła na Kristie
przestraszona.
- Ty go chyba
naprawdę nie znałaś. – rzekła z obrzydzeniem. – On nigdy by tego nie zrobił!
Nigdy! To jest jego dziecko, na miłość boską!
- Przepraszam… -
panna K spuściła wzrok. – Po prostu się boję… jak ja mam mu to powiedzieć. Lena
proszę, pomóż mi… - tutaj dziewczyna chwyciła blondynkę za dłoń.
- Kristie… czy ty…
czy ty wiedziałaś, że jesteś w ciąży, kiedy… no wiesz… kiedy kończyliście
definitywnie związek z Thomasem? Nie wiem jak dokładnie to między wami
wyglądało, ponieważ nigdy go o to nie wypytywałam, ale… wiem, że dużo
rozmawialiście.
- Wiedziałam…
- I mimo to nie powiedziałaś mu?
- Miałam go brać
na dziecko? O nie Madlen… znam swoją wartość.
- Ale Kristie…
gdybyś już wtedy nam powiedziała…
- To co? Nie
bylibyście razem, a on zostałby ze mną? Lena, wyjaśnijmy sobie coś. Nie
spotkałam się tutaj z tobą by mówić wam, że dziecko, które noszę pod sercem ma
być powodem waszego rozstania. Spotkałam się z tobą by prosić cię o pomoc… byś
pomogła mi powiedzieć mu, że będzie ojcem. Po prostu uważam, że muszę to
zrobić. On ma prawo wiedzieć, a moje dziecko ma prawo mieć ojca. Ale wy również
macie prawo być szczęśliwi. Nie chcę by on do mnie wracał. Z poczucia
obowiązku? Dziękuję za takie coś.
- Kristie… muszę się
nas tym wszystkim zastanowić. Oczywiście możesz na mnie liczyć, ale… daj mi
kilka dni. Muszę wszystko przemyśleć ok?
- Wiedziałam, że
mogę na ciebie liczyć. – uśmiechnęła się starsza. – Naprawdę Lena, przepraszam
cię za wszystko co kiedykolwiek mówiłam o tobie.
- Nie wracajmy do
tego… Muszę już iść Kristie. Muszę to jakoś przetrawić…
- Lena… nie chcę
być powodem waszego rozstania.
- Nie będziesz. –
uśmiechnęła się młodsza wstając. – Nie wiem jeszcze co zrobię, co zrobimy… jak…
Jedno jest pewne. Nie będziesz sama. Nie jesteś w tym sama Kristie.
- Bardzo ci
dziękuję Madlen. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy. – dziewczyna wstała
łapiąc młodszą za rękę.
- Ale nie będziemy
przyjaciółkami. – zaśmiała się Lena. – Masz dziecko z facetem, którego kocham…
- No chyba nie…
mam dziecko z facetem, który jest na zabój zakochany w tobie. – odpłaciła się
Kristie.
Lena pokręciła
tylko głową ze śmiechem. Pożegnała się jednak miło z dziewczyną i czym prędzej
opuściła kawiarnię. Dopiero na zewnątrz wszystko zaczęło do niej docierać.
Dopiero idąc szybkim krokiem w kierunku, z którego raptem godzinę temu
przyszła… zdała sobie sprawę co się stało. Co właśnie wydarzyło się w jej
życiu… Przewrót. Zmiana. Koniec. To koniec… Przecież nie może pozwolić by
dziecko wychowywało się bez ojca… Co ma zrobić… Co… Jak… Dokąd pójść? Łzy
zaczęły palić jej oczy. Nie potrafiła dłużej z nimi walczyć, więc dała upust
emocjom. W mgnieniu oka znalazła się na moście. Rozdarta… Złamana. Na pół… W
kawałkach. Co zrobić… Co zrobić… Pozwolić mu wybrać? Samej podjąć decyzję?
Pieprzeni faceci! Czy oni zawsze muszą myśleć fiutami?! Spojrzała w prawo…
pusto, ani żywej duszy. Czy jeśli pójdzie tą drogą zostanie sama? Czy będzie
miała w sobie siłę by go oddać? Oddać Kristie? Nie, nie jej… tej maleńkiej istotce.
To ona jest tutaj teraz najważniejsza. Fasolka. Spojrzała w lewo… Ujrzała
weekendowego tatusia. O nie… na to, to ona nie pozwoli. Nie, po prostu nie. To
dziecko nie zasłużyło na taki los. Postanowiła. Wiedziała, co musi zrobić.
Ponownie spojrzała w prawo… Twarz Ane pojawiła się przed jej oczyma. Nie, nie
będzie sama. Ma przyjaciół. Prawdziwych, którzy na pewno jej nie zostawią. W
chwili, w której przed jej oczyma pojawiła się twarz Michaela, wybrała.
Chwyciła torebkę w rękę i biegiem pognała w stronę domu przecierając twarz
rękawem.
***
Po wyjściu z
kawiarni Michael mimo wszystko się uśmiechnął. Był przekonany, że wykonał kawał
dobrej roboty. Niby nic wielkiego, ale... Wierzył, że Ana z Gregorem w końcu
będą mogli cieszyć się spokojnie swoimi sukcesami. Po drodze minął sklep gdzie
kupił szampana. Co jak co, ale kreacji aktorskiej godnej mistrza nie odmawia
się najlepszych trunków. W podskokach niesiony jak na skrzydłach wparował do
swojego domu. Zastanawiał się tylko czy nie wrobić skoczków w nieudaną akcję, a
co tam, jak się bawić to się bawić. Przed wejściem przybrał maskę smutasa, po
czym zaczął.
- Cześć... -
powiedział ledwo słyszalnym głosem.
Ana mimowolnie się
skrzywiła. Te spojrzenie... Ten głos... To nie zwiastowało niczego dobrego.
Gregor wyczuł obawy partnerki, postanowił więc wstać i nieco ją objąć by dodać
jej sił.
- Nie wyszło... -
pokiwała przecząco głową blondynka. – Wiedziałam, że jak ma się walić to z
grubej rury! – wrzasnęła dając upust swoim emocjom.
Miała nadzieję, że
jednak mimo wszystko uda się znaleźć dowody by sprawę załatwić raz na zawsze,
tymczasem... Gregor spojrzał zrezygnowany na młodszego kolegę. Wiedział, że
pomysł może szalony, ale mimo wszystko wierzył, że stać go na więcej. W tym
momencie nadal była zakwestionowana ich prawość i uczciwość. Brak dowodów mógł
też równać się z wykluczeniem z kolejnego sezonu... Kwestionowaniem ich
wyników. Ich ciężkiej pracy... Taka plama na honorze. Michi pokręcił przecząco
głową, po czym widząc smutnych przyjaciół doszedł do wniosku, że jednak nie
będzie im robił dalszych przykrości. Wyjął butelkę szampana, przerzucił ją
szybko do drugiej ręki niczym wytrawny żongler i gwiazdorskim chodem pomaszerował
ku zaskoczonej dwójce.
- Ana, że Gregor
by zwątpił, to może spłynęło by to po mnie jak po kaczce, ale że ty? W swojego
ulubionego Michelinka?
- Nie... -
uśmiechnęła się nagle wmanewrowana dwójka.
- Kto jest
mistrzem, no kto? – zaśmiał się głośniej Hayboeck kręcąc się w kółko w geście
radości.
- Michelin! –
zaśmiała się Ana.
Na jej twarzy
popłynęły pierwsze łzy. Co czuła? Ulgę... Wreszcie była szansa zakończyć szopkę
zwaną dopingiem. Miała tylko nadzieję, że dowody zebrane przez Michaela pomogą
oczyścić ich dobre imię, a sprawców ponieść do odpowiedzialności.
- Przywracasz mi
wiarę w ludzi Hayboeck. – poklepał go po plecach Schlieri.
Może nie darzyli
się wielką sympatią, ale dzięki niemu wszystko mogło wrócić do normy. Ana
jednak ma nosa do ludzi, pomyślał, po czym uśmiechnął się do gospodarza.
- Dziękuję! –
ekspresyjnie podziękowała Ana lądując w ramionach przyjaciela, po czym szybko
zabrała chłopakowi butelkę. – Ale tego to nie oddam. – zachichotała.
- Cała Ana... –
skwitował blondyn, po czym całą trójką postanowili raczyć się bąbelkami.
- Opowiadaj, bo mnie
zeżre ciekawość! – rzuciła szybko dziewczyna upijając łyk.
- Szczerze
powiedziawszy jestem strasznie wypompowany... Nawet nie zdajesz sobie sprawy
ile mnie to kosztowało...
- Ile? – zaśmiał
się Gregor wyciągając portfel.
Blondyn mimowolnie
się skrzywił, po czym parsknął śmiechem.
- Już gdzieś to
słyszałem. Gregor, nie chciałbyś wiedzieć ile nienawiści w tej kobiecie w
stosunku do ciebie. Do teraz mam ciary jak o tym mówię.
- Mój biedny
Michi... - przytuliła szybko przyjaciela Ana.
- Hola hola, sprawę
może załatwił, ale przypomnę, że nadal jesteś moją! – irytację Gregora przerwał
ponowny śmiech blondynowatych.
- Oj mój ty bidulku, oczywiście, że twoja co
nie zmienia faktu, że mógłbyś się trochę kochany uspokoić... Co jak co, ale nie
tylko mój tyłeczek uratował Michi.
Gregor prychnął
okazując swoje niezadowolenie. Może i im pomógł, ale to nie zmieniało faktu, że
nadal był zazdrosny o swoją dziewczynę i takie spoufalanie. Widząc jego
poirytowanie, Ana wzięła kolejny łyk szampana, po czym znowu się zaśmiała.
- Mój ty kogucie. –
towarzyszący jej przyjaciel zachłystnął się szampanem na samą myśl Gregora
Koguta.
Faktycznie
szatynowi nie można było odmówić temperamentu, a Michael jeszcze bardziej lubił
go podkręcać. Dziewczyna postanowiła sięgnąć więc po szybką zmianę tematu by
panowie na nowo nie skoczyli sobie do gardeł. Może pojednanie obejmowało czas
tylko afery dopingowej? Wolała nie sprawdzać.
- To opowiesz co
się tam działo w tej kawiarni?
- Pierwsza kwestia, to ona pociąga za sznurki.
Ten Stein to nic nie znaczący pionek, zależało mu tylko na rozgłosie.
Para się
skrzywiła. Więc jednak dziewczyna była zdolna do wszystkiego. Tego się
spodziewali, tylko czy dla procentów oglądalności warto wszystko poświęcać?
- Ale masz
nagranie?
- Oj Gregor, oczywiście
że mam. Pytanie co dalej zamierzacie z tym zrobić...
- Michi, przecież
to oczywiste. Sprawa trafi do związku i na policję... Przecież nie możemy
puścić tego płazem. Za dużo stresów, za dużo łez, za dużo negatywnych rzeczy...
- zaczęła nerwowo wypunktowywać dziewczyna.
Tymczasem Gregor
siedział jak zahipnotyzowany. Dopiero uświadomił sobie jak wielkim błędem była
znajomość z fizjoterapeutką. Mógł wszystko stracić... Trofea, opinia, ale
przede wszystkim dziewczyna, która go nakręcała, która oddała mu całe swoje
życie...
- Aż się boję myśleć
jak Pointner zareaguje. – zaśmiał się Hayboeck patrząc na wygraną dwójkę.
- W sumie to Alex
nic nie wie... - zaczęła Ana.
- O nie kochanie,
ty zajmujesz się związkiem i Alexem. Zresztą, co by o tobie nie mówić, to
jesteś mistrzem przekonywania. – oznajmił Schlieri.
- Gregor, czyli
jak będę miał chrapkę na kadrę narodową mówisz telefon do Ane? – zaśmiał się
ponownie Michi po tekście Gregora.
Bez dwóch zdań
było widać, że hamulce w końcu puściły. Nikt nie myślał już o trudnościach
minionych dni. Młodzi popijając kolejny kieliszek szampana wznieśli toast tym
razem za uczciwe sukcesy, którymi wreszcie dane im było się cieszyć w pełni.
***
Madlen w domu
pojawiła się stosunkowo szybko. Trucht pozwolił jej na przemyślenie wszystkiego
i nabrania trzeźwych myśli. Mimo wszystko wiedziała, że musi pojechać do
przyjaciół. Nie tylko by oni pomogli jej w tej trudnej decyzji, którą musiała
podjąć, ale też by wspierać ich w problemie z aferą dopingową. Po prostu czuła,
że musi tam być. Weszła do domu z zamiarem niepokazywania po sobie niczego.
Cała rodzina jak się spodziewała właśnie pałaszowała obiad.
- Witam
wszystkich… - zaczęła przyklejając na twarz sztuczny uśmiech.
- O dobrze, że
jesteś. Siadaj Lena, właśnie podaję drugie danie. – oznajmiła matka dziewczyny.
- Nie mamo, nie
jestem głodna. Jadłam na mieście. – podeszła do Maria kładąc mu obie dłonie na
ramionach. – A ty jeszcze nie gotowy? Mówiłam, że wyjeżdżamy jak tylko wrócę z…
uczelni. – ostatnie słowo nie chciało jej przejść prze usta.
Chłopak dziwnie
spojrzał na blondynkę, ponieważ na nic takiego się nie umawiali. Lena jednak
ścisnęła napięte mięśnie karku skoczka chcąc mu pokazać w ten sposób by ją
poniekąd krył.
- A dokądś się
wybieracie? – podchwycił Robert.
- Obiecałam
Mariowi, że odwiozę go do domu. Mam w planach zajrzeć jeszcze do Linzu.
- Linzu? Przecież
to 300 km stąd… - zauważyła Mer.
- Nie wiem czy
pamiętacie, ale los moich przyjaciół właśnie w tamtym mieście się waży. Po
prostu muszę tam być.
- A co z
zajęciami? – zapytała Marie.
- Ja nie pytam o
wasze pozwolenie. Uprzejmie informuję o swoich zamiarach. – wraz z
wypowiedzeniem tych słów przez blondynkę, w jadalni zapanowała gromka cisza.
Lena przerzuciła
oczyma, jednak zrozumiała jak to zabrzmiało. Nie mogła wyżywać się na rodzinie
tylko, dlatego, że jej życie legło w gruzach.
- Przepraszam, to
nie miało tak zabrzmieć.
- Madlen, to twoje
życie. Jesteś dorosła. Rób to, co uważasz za słuszne. – powiedziała jej mama
siadając z powrotem na swoje miejsce.
- Thomas wie? –
rzucił ni z tego ni z owego ojciec dziewczyny.
- Nie, ale zaraz
się dowie. – odrzekła Lena. – Moje życie nie kręci się tylko wokół Thomasa
tato. – tutaj usłyszeli prychnięcie Meredit. – Mam też innych przyjaciół, którzy
potrzebują mojej pomocy i jest to między innymi Mario. – Lena miażdżącym
wzrokiem zmierzyła siostrę. – No właśnie chłopaku… Pora się zbierać. – na te
słowa skoczek od razu podniósł się z krzesła.
Był już pewien, że
coś się stało. I wyglądało na to, że było to coś poważnego. Mimo wszystko posłusznie
się podniósł serdecznie dziękując rodzicom Leny za gościnę, po czym udał się z
blondynką na górę do pokoju by pomóc jej zabrać najpotrzebniejsze rzeczy. Kiedy
drzwi od królestwa łyżwiarki się zamknęły od razu chwycił ją za nadgarstek i
spojrzał głęboko oczy. Oj dobrze się kryła, ale on również bardzo dobrze ją
znał. Stali chwilę w ciszy, wpatrując się sobie w oczy z intensywnością. Mario
obserwował jak łzy napływają do tych piekielnie pięknych, ale jakże dziś smutnych
oczu. Jednak Madlen nie pozwoliła ani jednej łzie opaść na dół. Kiedy ona tak
stwardniała? No tak… związek z Thomasem nie był prosty. Dużo ją kosztował, ale…
czy jest sens płacić taką cenę? Poluźnił uścisk, co dziewczyna od razu
wykorzystała wyrywając się chłopakowi i bez słów podeszła do szafy w
poszukiwaniu małej walizki. Niecałe 15 minut później ubierali już na dole buty
gotowi do wyjścia.
- Mamo, nie martw
się. Nic się nie dzieje. – stwierdziła Lena widząc zmarszczkę na czole
rodzicielki.
- Nie chcę nic
mówić, ale dobrze pamiętamy, co było, gdy uciekłaś ostatnim razem.
- Ale ja nie
uciekam…
Marie tylko
pokręciła głową, ale ufała córce. Prędzej czy później i tak się wszystkiego
dowiedzą. Ucałowała jej czoło, po czym pożegnała się z Mariem uściskiem. Lena
pozwoliła skoczkowi na jeszcze chwile rozmowy z jej tatą, ale niedługo potem
wyjeżdżali już z posiadłości Stewardów. Madlen siedziała za kierownicą, a Mario
na fotelu pasażera.
- Powiesz mi co
się stało? – zaczął Mario, kiedy mijali tabliczkę z przekreśloną nazwą miasta
Villach.
- Mario… poczekaj
jeszcze chwilę… Muszę oddalić się na bezpieczną odległość. Przejedziemy przez
Spittal i wszystko Ci wytłumaczę. – odrzekła dziewczyna zmęczonym głosem.
Lena niespecjalnie
wybrała miasto rodzinne Thomasa, ale tamtędy prowadziła najszybsza trasa do
Linzu, a ona chciała się jak najszybciej znaleźć w gronie przyjaciół. Bardzo
tego potrzebowała. Miała nadzieję, że przyjmą ją z otwartymi ramionami. Bo
jakżeż by mogło być inaczej? Mario natomiast zmartwił się jeszcze bardziej
słowami dziewczyny, ufał jej jednak i pozwolił skupić się na drodze.
~~~
Witajcie Kochani <3
Dziś walentynki, dla jednych dzień szczególny, dla drugich... niekoniecznie ;) W celu poprawy nastroju, a może dla urozmaicenia tego dnia, pojawiamy się z nowym rozdziałem :) Mamy nadzieję, że faktycznie ktoś tu jeszcze zagląda, ale patrząc po ilości wejść na bloga, śmiem twierdzić, że faktycznie tak jest. Dobra duszyczko, odezwij się byśmy miały jeszcze więcej energii do prowadzenia tej skocznej historii :)
Zapraszamy również na Wattpad, gdzie postanowiłyśmy publikować nasze wypociny. Podaję link:https://www.wattpad.com/story/328451609-by%C4%87-bli%C5%BCej-ciebie-chc%C4%99-skijumping, kto wie, może są osoby, które wolą czytać właśnie na tamtej platformie. Trzeba iść z biegiem czasu ;)
Dobrze... życzymy miłego walentynkowego dnia, a kto jutro świętuje dzień singla... niech moc będzie z Wami!
Buziaki <3
Ania&Madziusa
Kochane 😊 :*
OdpowiedzUsuńRozdział oczywiście jest boski, choć mógłby być nieco dłuższy :D
Michie zdecydowanie spisał się na medal… Liczę, że to zdecydowanie początek końca tej afery i Ana z Gregorem wreszcie będą mogli odetchnąć z ulgą i w pełni cieszyć się sobą…
Madlen, Thomas i panna K = cholernie skomplikowana sytuacja… Przede wszystkim Thomas powinien dowiedzieć się jak najszybciej o tym, że zostanie ojcem i razem z obiema dziewczynami na spokojnie znaleźć dobre rozwiązanie z tej trudnej sytuacji… Szczerze mówiąc bardzo boję się tego co może zrobić Lenka, ale mam nadzieję, że będzie to dobrze przemyślania decyzja zgodna z tym co będzie dyktować jej serce, a nie z myślami dotyczącymi tego jak powinna postąpić by było dobrze…
Czekam z wielką niecierpliwością na nowy rozdział :-)
BU$KA <3 :D