środa, 14 lutego 2024

93. Zamiast anioła za nogi, złapał diabła za rogi

Po kilku chwilach Michael dotarł na wyznaczone miejsce. Ku jego zdziwieniu nie było ani Dominici ani Steina. W myślach blondyna zaczęły się jawić różne wizje. A co jeśli go zdekonspirowała? Może domyśliła się, że wcale nie chce jej pomóc... Postanowił dać sobie jeszcze nieco czasu. Tylko dlaczego mówiła, że ma być punktualny skoro sama nie przyszła na czas? W głowie zaczął kombinować plan awaryjny na okoliczność gdyby fizjoterapeutka nie zjawiła się na spotkaniu. Z zadumy wyrwał go dziwny obraz za oknem. Dostrzegł ją mocującą się z szefem telewizji... Nie wyglądało to zbyt dobrze – czyżby facet miał wątpliwości? Wcale się mu nie dziwił. Może poszedł po rozum do głowy i przeliczył koszty? Tego nie wiedział, mógł jednak domyślać się, że Dominca nie da tak łatwo za wygraną więc postanowił jej pomóc. Dzięki temu działaniu mógł dorzucić brakujące ogniwo czyli samego Steina.
- Ekhm... Dzień dobry Państwu, przepraszam że przeszkadzam, ale czy moglibyśmy wejść do środka i spokojnie porozmawiać?
Miał rację, zadziałało. Dziewczyna z perfidnym uśmiechem wepchnęła obecnego z nią mężczyznę do umówionej kawiarni. Na jej twarzy była wyraźnie wymalowana wdzięczność w stosunku do Michaela... Chłopak delikatnie się uśmiechnął w duchu stwierdzając, że nadszedł czas by zebrać planowane żniwo. 
- Panie Hayboeck osobiście uważam, że nie mamy o czym rozmawiać, ale Dominica... Jest uparta, trochę zawzięta... - mężczyzna będący w komitywie z dziewczyną delikatnie się skrzywił.
- Ale pomyśl jak słupki ci znowu wzrosną... A ja? Będę mieć to czego pragnę... - zaśmiała się dziewczyna jednocześnie błagalnie mrugając oczami by przekonać człowieka do swoich racji.
Po raz kolejny dostrzec można było jak bardzo zawiść potrafi zaślepić... Ten błysk, ta perfidia. Michi w duchu się skrzywił. I pomyśleć, że chciał dziewczynie pomóc. Praca miała zapewnić jej byt, wspomóc leczenie matki, ale to co zobaczył... To przerosło jego oczekiwania względem niej. Było mu wstyd, dlatego niezmiennie wierzył, że uda się wyzwolić przyjaciół ze szpon niewygodnych pomówień.
- Panie Stein, Dominica ma rację. Czy Panu nie zależy na telewizji? Afera już chyba nieco ucichła, więc...
- Kuj żelazo póki gorące, a przy okazji mi pomóż... No chyba nie odmówisz swojej chrześnicy? – było widać, że dziewczyna jest mistrzem manipulacji.
Michi w duchu współczuł Steinowi. Miała rację, omotała go jak marionetkę. Ale teraz nie było już wyboru. Musiał otrząsnąć się z człowieczych uczuć i chcąc nie chcąc być podobnym do nich. Nie do końca było mu to w smak, ale zawsze wartością nadrzędną było wspieranie rodziny i przyjaciół. Jak się powiedziało A to trzeba i B, byle tylko osiągnąć to czego się pragnie.
- Panie Stein, materiał jest gorący. Jeśli nic nie zrobimy to... Panna Morgenstern i Pan Schlierenzauer strzepną z siebie pyłki i znów będzie jak dawniej, a tak? Szach i mat będą skompromitowani. I tak za daleko zabrnęliście już z Dominicą. – uśmiechnął się Hayboeck co spotkało się z oklaskiem rudej.
- Max, no czemu nie chcesz zwieńczyć dzieła? Masz wątpliwości? Przecież mamy ich na widelcu, te zniekształcone wyniki... Twoja telewizja żyje jak nigdy, taką masz wiarygodność! – w blondynie aż się zagotowało.
Bestia! Nie można było tego inaczej nazwać. Nie, on już nie był w stanie tego słuchać. Postanowił więc szybko przejść do działania, bo inaczej... Zbyt wiele oszczerstw, zbyt wiele bólu... Gdyby tylko Ana z Gregorem to słyszeli...
- Panie Stein, albo dobijamy targu albo idę do innej telewizji, pewnie chętnie wykorzystają materiał… - uśmiechnął się machając pendrivem, na którym właściwie nic nie było.
Nic, co w jakikolwiek sposób miałoby zaszkodzić kadrze skoczków. Dziewczyna wzdrygnęła. Szturchnęła mocniej siedzącego obok mężczyznę
- Przecież mieliśmy zakończyć ich karierę. Skompromitować! Zapomniałeś, że miałeś mi pomóc?! Inaczej ta twoja telewizja będzie w zgliszczach... Nic byś nie osiągnął gdyby nie ta akcja!
- Ile? – powiedział zagryzając zębami towarzyszący jej dziennikarz.
- Co ile? – zaśmiał się tym razem Michi.
- Ile chcesz za materiał, przecież wszystko ma swoją cenę...
Michelin stanął jak wmurowany. Czy on właśnie zaproponował mu łapówkę? Do czego zdolny jest ten świat by osiągnąć swoje cele? Blondyn uśmiechnął się podstępnie.
- Panie Stein, pan to publikuje dzięki czemu telewizja zyskuje oglądalność, ja wskakuję do kadry, oni są zniszczeni, ona jest szczęśliwa... Czego chcieć więcej? Nie wystarczy? Nie potrzebuję pieniędzy. – powiedział kładąc pendriva na stole.
Musiał stąd uciec. Był twardy, ale dzisiejsza akcja zdecydowanie sporo go kosztowała... Miał tylko nadzieję, że te dowody były na tyle wystarczające i mocne by pogrążyć siedzącą w kawiarni dwójkę.

***

Madlen wpatrywała się w twarz Kristiny od dobrych pięciu minut nie będąc w stanie wydusić słowa. Szum w jej głowie, kotłujące się emocje, pytania, niedowierzanie… chciało jej się rzygać. Jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki całe jej życie… legło w gruzach.
- Lena powiedz coś.
- Kłamiesz prawda? – zapytała z nadzieją. – Nie… nie kłamiesz. Mówisz prawdę. Wiem to. Widzę. – spojrzała na jej ubranie.
Na ten luźny sweter, który zakrywał delikatnie zaokrąglony brzuszek.
- Który miesiąc?
- 16 tydzień, początek 4 miesiąca. – rzekła blondynka przygaszonym wzrokiem.
Boże! To powinno być szczęśliwe wydarzenie! Każde dziecko jest błogosławieństwem! Kristina powinna tryskać szczęściem! A tymczasem co… Siedzi tu skulona, przestraszona… Sama… Bez Niego. Tego, który był sprawcą wszystkiego. Który tutaj teraz powinien przy niej być i ją wspierać. Zaśmiała się gorzko… Przypomniała sobie, bowiem wczorajszą rozmowę o sytuacji Maria i słowa Thomasa:
 
Doskonale wiem Lena, o czym mówisz. Tylko, że to wszystko nie jest takie proste. My możemy sobie gadać, bo nie jesteśmy w takiej sytuacji.
 
Kristie nagle wyciągnęła do niej rękę ze zdjęciami z USG. Madlen drżącymi rękoma pochwyciła fotografię. Mało fasolka… Jego dziecko. Jego cząstka. Uśmiechnęła się mimowolnie.
- Na zdjęciach jest data. Wszystko mam opisane, jeśli mi nie wierzysz możemy to łatwo sprawdzić. – rzekła Kristie.
Lena spojrzała na dziewczynę. Co teraz czuła? Jeszcze sama nie wiedziała, była chyba w zbyt dużym szoku aby cokolwiek zrozumieć…
- Kristie… 4 miesiąc. Doskonale wiemy, kiedy to się stało. – rzekła i mimowolnie, chociaż bardzo chciała by to wspomnienie zostało wymazane, ono pojawiło się przed jej oczyma…
 
Długo stała pod drzwiami dosłownie do nich przygwożdżona. Głęboko oddychała i nie mogła uwierzyć własnym uszom. Tego się po nim nie spodziewała. Poczuła na policzku łzę… wraz z nią zaczęła osuwać się na podłogę. Po chwili już na niej siedziała… teraz już nie płynęła łza, ale strumień łez. Nie mogła się uspokoić. Powoli zaczęło jej brakować powietrza. Jeszcze nikt nigdy jej tak nie zranił. Zaniosła się. To już nie było ciche chlipanie, ale głośne jęki… Swoim krzykiem starała się zagasić odgłosy nadal kotłujące się w jej głowie. Szybko zatkała uszy dłońmi i nadal płakała. Miała dość. Miała serdecznie dość życia… takiego życia. Pełnego kłamstw i oszustów. Pragnęła odejść stąd… uciec gdzieś gdzie nikt jej nie znajdzie. Do świata bez Niego! Dlaczego On jej to zrobił? Dlaczego taki jest? Dlaczego właśnie w Nim musiała się zakochać? Tylu facetów jest na ziemi, a ona musiała akurat wybrać tego najgorszego. Głupie serce! Głupie, zranione, złamane i zdeptane serce! Jego serce… i tylko jego… Nie miała już sił. Podczołgała się do łóżka, ale nie mogła na nie wejść. Położyła się więc na ziemię głową w dół. Wylewała łzy w podłogę. Przegrała… przegrała miłość… szczęście… życie… Nie widziała już sensu istnienia… Teraz już nic nie miało sensu… On ostro pieprzył się w pokoju obok, a ona chciała umrzeć… Chciała odejść z tego świata raz na zawsze i dziś nie stało nic na przeszkodzie! Podniosła się. Zostawiła torbę i poszła do łazienki. Po drodze rozebrała się z kurtki i reszty zbędnych rzeczy. Stanęła nad umywalką i zajrzała do szuflady. Nigdzie nie mogła znaleźć żyletki. Spojrzała w lusterko. Wyglądała okropnie. Makijaż szlak trafił, a o reszcie nie ma co mówić. Ostatnia łza spłynęła po jej policzku. Upadła do zlewu. To był koniec… koniec ery Thomasa. Odkręciła kurek z zimną wodą i obmyła twarz. To by było zbyt proste… odebrać sobie życie. Trzeba stawić czoło życiu. Stawić czoła Jemu. Może nie dziś, może nie jutro, ale kiedyś… Miłość przychodzi i odchodzi… Człowiek raz jest, a raz go nie ma… Jakie jest najlepsze rozwiązanie? Tylko jedno… powrót do domu i… zapomnieć o Thomasie. Podjęła decyzję. Wraca do Villach i to jak najszybciej. Obtarła buzię i przebrała się w piżamę. Pogasiła światła, po czym wskoczyła do łóżka. Przymknęła oczy i mimowolnie z jej oczu znów popłynęły łzy…
 
Lena zaczęła łapczywie kręcić głową. Schowała twarz w dłoniach, po czym głośno wybuchła śmiechem.
- Pieprzony Innsbruck! Pieprzony Thomas! Pieprzone życie! Wszystko jest popieprzone! – długo nie mogła się uspokoić.
Dopiero dotyk dłoni Kristiny trochę ją otrzeźwił. Spojrzała zapłakana na dziewczynę.
- Lena… - młodsza jednak weszła jej w słowo.
- Tak bardzo mi przykro. Przykro mi, że to wszystko tak się potoczyło. Nie chciałam tego, naprawdę! Przepraszam cię Kristie… Przepraszam! On powinien być przy tobie… Nigdy sobie nie wybaczę…
- Przestań Lena… nie chodzi mi o twoje przeprosiny. W sumie, za co mnie przepraszasz? Że pozwoliłam facetowi by ode mnie odszedł? Przepraszasz za uczucia? Nie rób tego. Nie przepraszaj za coś, co nie jest twoją winą. To ja rozkładałam przed nim nogi. – tutaj Lena poczuła cios. – To ja go nie upilnowałam.
- Czy my go właśnie próbujemy usprawiedliwiać?
- Nie wiem… chyba próbujemy nas wszystkich usprawiedliwiać. Najgorsze jest jednak to, że… to dziecko… ono nie jest niczemu winne. Lena… proszę, nie pozwól by kazał mi je usunąć.
Lena poczuła jakby ją ktoś spoliczkował. Mało tam nie wstała z krzesła. Popatrzyła na Kristie przestraszona.
- Ty go chyba naprawdę nie znałaś. – rzekła z obrzydzeniem. – On nigdy by tego nie zrobił! Nigdy! To jest jego dziecko, na miłość boską!
- Przepraszam… - panna K spuściła wzrok. – Po prostu się boję… jak ja mam mu to powiedzieć. Lena proszę, pomóż mi… - tutaj dziewczyna chwyciła blondynkę za dłoń.
- Kristie… czy ty… czy ty wiedziałaś, że jesteś w ciąży, kiedy… no wiesz… kiedy kończyliście definitywnie związek z Thomasem? Nie wiem jak dokładnie to między wami wyglądało, ponieważ nigdy go o to nie wypytywałam, ale… wiem, że dużo rozmawialiście.
- Wiedziałam…
- I mimo to nie powiedziałaś mu?
- Miałam go brać na dziecko? O nie Madlen… znam swoją wartość.
- Ale Kristie… gdybyś już wtedy nam powiedziała…
- To co? Nie bylibyście razem, a on zostałby ze mną? Lena, wyjaśnijmy sobie coś. Nie spotkałam się tutaj z tobą by mówić wam, że dziecko, które noszę pod sercem ma być powodem waszego rozstania. Spotkałam się z tobą by prosić cię o pomoc… byś pomogła mi powiedzieć mu, że będzie ojcem. Po prostu uważam, że muszę to zrobić. On ma prawo wiedzieć, a moje dziecko ma prawo mieć ojca. Ale wy również macie prawo być szczęśliwi. Nie chcę by on do mnie wracał. Z poczucia obowiązku? Dziękuję za takie coś.
- Kristie… muszę się nas tym wszystkim zastanowić. Oczywiście możesz na mnie liczyć, ale… daj mi kilka dni. Muszę wszystko przemyśleć ok?
- Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć. – uśmiechnęła się starsza. – Naprawdę Lena, przepraszam cię za wszystko co kiedykolwiek mówiłam o tobie.
- Nie wracajmy do tego… Muszę już iść Kristie. Muszę to jakoś przetrawić…
- Lena… nie chcę być powodem waszego rozstania.
- Nie będziesz. – uśmiechnęła się młodsza wstając. – Nie wiem jeszcze co zrobię, co zrobimy… jak… Jedno jest pewne. Nie będziesz sama. Nie jesteś w tym sama Kristie.
- Bardzo ci dziękuję Madlen. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy. – dziewczyna wstała łapiąc młodszą za rękę.
- Ale nie będziemy przyjaciółkami. – zaśmiała się Lena. – Masz dziecko z facetem, którego kocham…
- No chyba nie… mam dziecko z facetem, który jest na zabój zakochany w tobie. – odpłaciła się Kristie.
Lena pokręciła tylko głową ze śmiechem. Pożegnała się jednak miło z dziewczyną i czym prędzej opuściła kawiarnię. Dopiero na zewnątrz wszystko zaczęło do niej docierać. Dopiero idąc szybkim krokiem w kierunku, z którego raptem godzinę temu przyszła… zdała sobie sprawę co się stało. Co właśnie wydarzyło się w jej życiu… Przewrót. Zmiana. Koniec. To koniec… Przecież nie może pozwolić by dziecko wychowywało się bez ojca… Co ma zrobić… Co… Jak… Dokąd pójść? Łzy zaczęły palić jej oczy. Nie potrafiła dłużej z nimi walczyć, więc dała upust emocjom. W mgnieniu oka znalazła się na moście. Rozdarta… Złamana. Na pół… W kawałkach. Co zrobić… Co zrobić… Pozwolić mu wybrać? Samej podjąć decyzję? Pieprzeni faceci! Czy oni zawsze muszą myśleć fiutami?! Spojrzała w prawo… pusto, ani żywej duszy. Czy jeśli pójdzie tą drogą zostanie sama? Czy będzie miała w sobie siłę by go oddać? Oddać Kristie? Nie, nie jej… tej maleńkiej istotce. To ona jest tutaj teraz najważniejsza. Fasolka. Spojrzała w lewo… Ujrzała weekendowego tatusia. O nie… na to, to ona nie pozwoli. Nie, po prostu nie. To dziecko nie zasłużyło na taki los. Postanowiła. Wiedziała, co musi zrobić. Ponownie spojrzała w prawo… Twarz Ane pojawiła się przed jej oczyma. Nie, nie będzie sama. Ma przyjaciół. Prawdziwych, którzy na pewno jej nie zostawią. W chwili, w której przed jej oczyma pojawiła się twarz Michaela, wybrała. Chwyciła torebkę w rękę i biegiem pognała w stronę domu przecierając twarz rękawem.

***

Po wyjściu z kawiarni Michael mimo wszystko się uśmiechnął. Był przekonany, że wykonał kawał dobrej roboty. Niby nic wielkiego, ale... Wierzył, że Ana z Gregorem w końcu będą mogli cieszyć się spokojnie swoimi sukcesami. Po drodze minął sklep gdzie kupił szampana. Co jak co, ale kreacji aktorskiej godnej mistrza nie odmawia się najlepszych trunków. W podskokach niesiony jak na skrzydłach wparował do swojego domu. Zastanawiał się tylko czy nie wrobić skoczków w nieudaną akcję, a co tam, jak się bawić to się bawić. Przed wejściem przybrał maskę smutasa, po czym zaczął.
- Cześć... - powiedział ledwo słyszalnym głosem.
Ana mimowolnie się skrzywiła. Te spojrzenie... Ten głos... To nie zwiastowało niczego dobrego. Gregor wyczuł obawy partnerki, postanowił więc wstać i nieco ją objąć by dodać jej sił.
- Nie wyszło... - pokiwała przecząco głową blondynka. – Wiedziałam, że jak ma się walić to z grubej rury! – wrzasnęła dając upust swoim emocjom.
Miała nadzieję, że jednak mimo wszystko uda się znaleźć dowody by sprawę załatwić raz na zawsze, tymczasem... Gregor spojrzał zrezygnowany na młodszego kolegę. Wiedział, że pomysł może szalony, ale mimo wszystko wierzył, że stać go na więcej. W tym momencie nadal była zakwestionowana ich prawość i uczciwość. Brak dowodów mógł też równać się z wykluczeniem z kolejnego sezonu... Kwestionowaniem ich wyników. Ich ciężkiej pracy... Taka plama na honorze. Michi pokręcił przecząco głową, po czym widząc smutnych przyjaciół doszedł do wniosku, że jednak nie będzie im robił dalszych przykrości. Wyjął butelkę szampana, przerzucił ją szybko do drugiej ręki niczym wytrawny żongler i gwiazdorskim chodem pomaszerował ku zaskoczonej dwójce.
- Ana, że Gregor by zwątpił, to może spłynęło by to po mnie jak po kaczce, ale że ty? W swojego ulubionego Michelinka?
- Nie... - uśmiechnęła się nagle wmanewrowana dwójka.
- Kto jest mistrzem, no kto? – zaśmiał się głośniej Hayboeck kręcąc się w kółko w geście radości.
- Michelin! – zaśmiała się Ana.
Na jej twarzy popłynęły pierwsze łzy. Co czuła? Ulgę... Wreszcie była szansa zakończyć szopkę zwaną dopingiem. Miała tylko nadzieję, że dowody zebrane przez Michaela pomogą oczyścić ich dobre imię, a sprawców ponieść do odpowiedzialności.
- Przywracasz mi wiarę w ludzi Hayboeck. – poklepał go po plecach Schlieri.
Może nie darzyli się wielką sympatią, ale dzięki niemu wszystko mogło wrócić do normy. Ana jednak ma nosa do ludzi, pomyślał, po czym uśmiechnął się do gospodarza.
- Dziękuję! – ekspresyjnie podziękowała Ana lądując w ramionach przyjaciela, po czym szybko zabrała chłopakowi butelkę. – Ale tego to nie oddam. – zachichotała.
- Cała Ana... – skwitował blondyn, po czym całą trójką postanowili raczyć się bąbelkami.
- Opowiadaj, bo mnie zeżre ciekawość! – rzuciła szybko dziewczyna upijając łyk.
- Szczerze powiedziawszy jestem strasznie wypompowany... Nawet nie zdajesz sobie sprawy ile mnie to kosztowało...
- Ile? – zaśmiał się Gregor wyciągając portfel.
Blondyn mimowolnie się skrzywił, po czym parsknął śmiechem.
- Już gdzieś to słyszałem. Gregor, nie chciałbyś wiedzieć ile nienawiści w tej kobiecie w stosunku do ciebie. Do teraz mam ciary jak o tym mówię.
- Mój biedny Michi... - przytuliła szybko przyjaciela Ana.
- Hola hola, sprawę może załatwił, ale przypomnę, że nadal jesteś moją! – irytację Gregora przerwał ponowny śmiech blondynowatych.
 - Oj mój ty bidulku, oczywiście, że twoja co nie zmienia faktu, że mógłbyś się trochę kochany uspokoić... Co jak co, ale nie tylko mój tyłeczek uratował Michi.
Gregor prychnął okazując swoje niezadowolenie. Może i im pomógł, ale to nie zmieniało faktu, że nadal był zazdrosny o swoją dziewczynę i takie spoufalanie. Widząc jego poirytowanie, Ana wzięła kolejny łyk szampana, po czym znowu się zaśmiała.
- Mój ty kogucie. – towarzyszący jej przyjaciel zachłystnął się szampanem na samą myśl Gregora Koguta.
Faktycznie szatynowi nie można było odmówić temperamentu, a Michael jeszcze bardziej lubił go podkręcać. Dziewczyna postanowiła sięgnąć więc po szybką zmianę tematu by panowie na nowo nie skoczyli sobie do gardeł. Może pojednanie obejmowało czas tylko afery dopingowej? Wolała nie sprawdzać.
- To opowiesz co się tam działo w tej kawiarni?
-  Pierwsza kwestia, to ona pociąga za sznurki. Ten Stein to nic nie znaczący pionek, zależało mu tylko na rozgłosie.
Para się skrzywiła. Więc jednak dziewczyna była zdolna do wszystkiego. Tego się spodziewali, tylko czy dla procentów oglądalności warto wszystko poświęcać?
- Ale masz nagranie?
- Oj Gregor, oczywiście że mam. Pytanie co dalej zamierzacie z tym zrobić...
- Michi, przecież to oczywiste. Sprawa trafi do związku i na policję... Przecież nie możemy puścić tego płazem. Za dużo stresów, za dużo łez, za dużo negatywnych rzeczy... - zaczęła nerwowo wypunktowywać dziewczyna.
Tymczasem Gregor siedział jak zahipnotyzowany. Dopiero uświadomił sobie jak wielkim błędem była znajomość z fizjoterapeutką. Mógł wszystko stracić... Trofea, opinia, ale przede wszystkim dziewczyna, która go nakręcała, która oddała mu całe swoje życie...
- Aż się boję myśleć jak Pointner zareaguje. – zaśmiał się Hayboeck patrząc na wygraną dwójkę.
- W sumie to Alex nic nie wie... - zaczęła Ana.
- O nie kochanie, ty zajmujesz się związkiem i Alexem. Zresztą, co by o tobie nie mówić, to jesteś mistrzem przekonywania. – oznajmił Schlieri.
- Gregor, czyli jak będę miał chrapkę na kadrę narodową mówisz telefon do Ane? – zaśmiał się ponownie Michi po tekście Gregora.
Bez dwóch zdań było widać, że hamulce w końcu puściły. Nikt nie myślał już o trudnościach minionych dni. Młodzi popijając kolejny kieliszek szampana wznieśli toast tym razem za uczciwe sukcesy, którymi wreszcie dane im było się cieszyć w pełni.

***

Madlen w domu pojawiła się stosunkowo szybko. Trucht pozwolił jej na przemyślenie wszystkiego i nabrania trzeźwych myśli. Mimo wszystko wiedziała, że musi pojechać do przyjaciół. Nie tylko by oni pomogli jej w tej trudnej decyzji, którą musiała podjąć, ale też by wspierać ich w problemie z aferą dopingową. Po prostu czuła, że musi tam być. Weszła do domu z zamiarem niepokazywania po sobie niczego. Cała rodzina jak się spodziewała właśnie pałaszowała obiad.
- Witam wszystkich… - zaczęła przyklejając na twarz sztuczny uśmiech.
- O dobrze, że jesteś. Siadaj Lena, właśnie podaję drugie danie. – oznajmiła matka dziewczyny.
- Nie mamo, nie jestem głodna. Jadłam na mieście. – podeszła do Maria kładąc mu obie dłonie na ramionach. – A ty jeszcze nie gotowy? Mówiłam, że wyjeżdżamy jak tylko wrócę z… uczelni. – ostatnie słowo nie chciało jej przejść prze usta.
Chłopak dziwnie spojrzał na blondynkę, ponieważ na nic takiego się nie umawiali. Lena jednak ścisnęła napięte mięśnie karku skoczka chcąc mu pokazać w ten sposób by ją poniekąd krył.
- A dokądś się wybieracie? – podchwycił Robert.
- Obiecałam Mariowi, że odwiozę go do domu. Mam w planach zajrzeć jeszcze do Linzu.
- Linzu? Przecież to 300 km stąd… - zauważyła Mer.
- Nie wiem czy pamiętacie, ale los moich przyjaciół właśnie w tamtym mieście się waży. Po prostu muszę tam być.
- A co z zajęciami? – zapytała Marie.
- Ja nie pytam o wasze pozwolenie. Uprzejmie informuję o swoich zamiarach. – wraz z wypowiedzeniem tych słów przez blondynkę, w jadalni zapanowała gromka cisza.
Lena przerzuciła oczyma, jednak zrozumiała jak to zabrzmiało. Nie mogła wyżywać się na rodzinie tylko, dlatego, że jej życie legło w gruzach.
- Przepraszam, to nie miało tak zabrzmieć.
- Madlen, to twoje życie. Jesteś dorosła. Rób to, co uważasz za słuszne. – powiedziała jej mama siadając z powrotem na swoje miejsce.
- Thomas wie? – rzucił ni z tego ni z owego ojciec dziewczyny.
- Nie, ale zaraz się dowie. – odrzekła Lena. – Moje życie nie kręci się tylko wokół Thomasa tato. – tutaj usłyszeli prychnięcie Meredit. – Mam też innych przyjaciół, którzy potrzebują mojej pomocy i jest to między innymi Mario. – Lena miażdżącym wzrokiem zmierzyła siostrę. – No właśnie chłopaku… Pora się zbierać. – na te słowa skoczek od razu podniósł się z krzesła.
Był już pewien, że coś się stało. I wyglądało na to, że było to coś poważnego. Mimo wszystko posłusznie się podniósł serdecznie dziękując rodzicom Leny za gościnę, po czym udał się z blondynką na górę do pokoju by pomóc jej zabrać najpotrzebniejsze rzeczy. Kiedy drzwi od królestwa łyżwiarki się zamknęły od razu chwycił ją za nadgarstek i spojrzał głęboko oczy. Oj dobrze się kryła, ale on również bardzo dobrze ją znał. Stali chwilę w ciszy, wpatrując się sobie w oczy z intensywnością. Mario obserwował jak łzy napływają do tych piekielnie pięknych, ale jakże dziś smutnych oczu. Jednak Madlen nie pozwoliła ani jednej łzie opaść na dół. Kiedy ona tak stwardniała? No tak… związek z Thomasem nie był prosty. Dużo ją kosztował, ale… czy jest sens płacić taką cenę? Poluźnił uścisk, co dziewczyna od razu wykorzystała wyrywając się chłopakowi i bez słów podeszła do szafy w poszukiwaniu małej walizki. Niecałe 15 minut później ubierali już na dole buty gotowi do wyjścia.
- Mamo, nie martw się. Nic się nie dzieje. – stwierdziła Lena widząc zmarszczkę na czole rodzicielki.
- Nie chcę nic mówić, ale dobrze pamiętamy, co było, gdy uciekłaś ostatnim razem.
- Ale ja nie uciekam…
Marie tylko pokręciła głową, ale ufała córce. Prędzej czy później i tak się wszystkiego dowiedzą. Ucałowała jej czoło, po czym pożegnała się z Mariem uściskiem. Lena pozwoliła skoczkowi na jeszcze chwile rozmowy z jej tatą, ale niedługo potem wyjeżdżali już z posiadłości Stewardów. Madlen siedziała za kierownicą, a Mario na fotelu pasażera.
- Powiesz mi co się stało? – zaczął Mario, kiedy mijali tabliczkę z przekreśloną nazwą miasta Villach.
- Mario… poczekaj jeszcze chwilę… Muszę oddalić się na bezpieczną odległość. Przejedziemy przez Spittal i wszystko Ci wytłumaczę. – odrzekła dziewczyna zmęczonym głosem.
Lena niespecjalnie wybrała miasto rodzinne Thomasa, ale tamtędy prowadziła najszybsza trasa do Linzu, a ona chciała się jak najszybciej znaleźć w gronie przyjaciół. Bardzo tego potrzebowała. Miała nadzieję, że przyjmą ją z otwartymi ramionami. Bo jakżeż by mogło być inaczej? Mario natomiast zmartwił się jeszcze bardziej słowami dziewczyny, ufał jej jednak i pozwolił skupić się na drodze.

~~~

Witajcie Kochani <3

Dziś walentynki, dla jednych dzień szczególny, dla drugich... niekoniecznie ;) W celu poprawy nastroju, a może dla urozmaicenia tego dnia, pojawiamy się z nowym rozdziałem :) Mamy nadzieję, że faktycznie ktoś tu jeszcze zagląda, ale patrząc po ilości wejść na bloga, śmiem twierdzić, że faktycznie tak jest. Dobra duszyczko, odezwij się byśmy miały jeszcze więcej energii do prowadzenia tej skocznej historii :)
Zapraszamy również na Wattpad, gdzie postanowiłyśmy publikować nasze wypociny. Podaję link:https://www.wattpad.com/story/328451609-by%C4%87-bli%C5%BCej-ciebie-chc%C4%99-skijumping, kto wie, może są osoby, które wolą czytać właśnie na tamtej platformie. Trzeba iść z biegiem czasu ;)
Dobrze... życzymy miłego walentynkowego dnia, a kto jutro świętuje dzień singla... niech moc będzie z Wami!

Buziaki <3

Ania&Madziusa


1 komentarz:

  1. Kochane 😊 :*

    Rozdział oczywiście jest boski, choć mógłby być nieco dłuższy :D
    Michie zdecydowanie spisał się na medal… Liczę, że to zdecydowanie początek końca tej afery i Ana z Gregorem wreszcie będą mogli odetchnąć z ulgą i w pełni cieszyć się sobą…
    Madlen, Thomas i panna K = cholernie skomplikowana sytuacja… Przede wszystkim Thomas powinien dowiedzieć się jak najszybciej o tym, że zostanie ojcem i razem z obiema dziewczynami na spokojnie znaleźć dobre rozwiązanie z tej trudnej sytuacji… Szczerze mówiąc bardzo boję się tego co może zrobić Lenka, ale mam nadzieję, że będzie to dobrze przemyślania decyzja zgodna z tym co będzie dyktować jej serce, a nie z myślami dotyczącymi tego jak powinna postąpić by było dobrze…
    Czekam z wielką niecierpliwością na nowy rozdział :-)

    BU$KA <3 :D

    OdpowiedzUsuń