Po udanym wyjeździe pod namioty, Ana zgodnie z nakazem profesora udała się w środowy poranek do jego gabinetu. Wykrzykniki w wiadomości, którą dostała poprzedniego dnia nie zwiastowały niczego pozytywnego. Miała tylko nadzieję, że skończy się na strachu, a cała sytuacja zostanie w miarę możliwości opanowana. Na myśl o kolejnej przerwie, bolała ją głowa... Jak mistrz może mieć takie tyły w przygotowaniach? Na palcach rąk można było policzyć ilość skoków na igielicie, a błędy, które popełniała... Wciąż wymagały korekty. A sam sezon zapowiadał się dość emocjonująco. W końcu ramię w ramię z koleżankami ze skoczni miała walczyć o równouprawnienie kobiet w skokach w kontekście igrzysk. Jeśli marzenie się spełni... To od mistrza oczekuję się najlepszej możliwej dyspozycji. A teraz co? Jej forma pozostawiała wiele do życzenia. Nic nie było tak poskręcane jak w zeszłym sezonie. Nic nie było jak dawniej... Zbliżając się do gabinetu profesora wzięła głęboki wdech i z pewną dozą nieśmiałości przekroczyła próg.
- Nareszcie jesteś Morgenstern! – dość mocno oficjalne zaczął powitanie lekarz.
- Dzień dobry profesorze... – Ana poczuła się jak na skazaniu.
Rzadko kiedy widziała takie zacięcie na jego twarzy. Widać było, że jest przejęty. Dziewczyna od razu zrozumiała, że nie wyjdzie zbyt szybko z jego gabinetu.
- Mam rozumieć, że wyniki przyszły... – zaczęła próbować przełamywać dziwnie panującą ciszę w gabinecie, na co profesor poprawił okulary i spojrzał na nią spod byka.
- Przyszły. – westchnął niemrawo patrząc na dziewczynę. – Czy możesz mi powiedzieć jak długo to trwa? Ile czasu uwidaczniały ci się objawy?
- Ale co trwa profesorze? Te omdlenia? Skoki ciśnienia? Zawroty? To w Zakopanem było jednorazową akcją... Zawroty i skoki ciśnienia bywały w czasie ciąży, ale to chyba nie ma nic do rzeczy...
- Czy w ciąży coś wzbudziło twój niepokój?
- Nie rozumiem doktorze co ma ciąża do ostatnich wydarzeń? Przecież ja od prawie trzech tygodni... – ponownie poczuła ścisk w całym ciele na myśl o poronieniu.
- Odpowiedz na pytanie.
- Więcej spałam, miałam nudności, zawroty głowy, bóle mięśniowe, ale to normalne w pierwszym trymestrze. Możemy już o tym nie rozmawiać? Nie chcę do tego wracać...
- Ana, stan, w którym się obecnie znajdujesz rozwijał się miesiącami... To nie jest kwestia tygodnia czy dwóch...
- Nadal nie rozumiem. Nie czułam się ostatnio jakoś wyjątkowo słabo... Chyba tylko teraz jak zaczęłam wracać do treningów czułam się nieco słabiej jakby ktoś odłączał mój prąd... Czyli ostatnia moja niedyspozycja nie wynika z poronienia ani mojego gorszego samopoczucia psychicznego?
- Niestety nie Ana. Patrzę na te wyniki i główkuję, kiedy ty się do takiego stanu doprowadziłaś. Masz kiepskie parametry krwi... Liczby wskazują na silną anemię. Tylko pytanie jakie jest jej podłoże. Trzeba je koniecznie znaleźć i zająć się twoim leczeniem.
- Jak długo będzie to trwać? Czy ja... Mogę trenować? – spytała niepewnie blondynka, na co lekarz poprawił okulary i ponownie spojrzał spod byka na skoczkinię.
- Czy ty mówisz poważnie Ana? Udam, że nie słyszałem pytania. Na chwilę obecną jest to wykluczone... Ten stan zagraża życiu, jeśli się nim nie zajmiemy. Dopóki wyniki nie wrócą do stanu przyzwoitości nie mamy o czym rozmawiać.
Dziewczyna ścisnęła mocniej dłonie w pięść. Nie takiej diagnozy oczekiwała... Wrzesień bowiem zbliżał się wielkimi krokami. A sezon startował już pod koniec listopada. Mimowolnie wzięła głęboki oddech, bowiem to co mówił Rotschild... Brzmiało chcąc nie chcąc dość poważnie.
- Co mogę zrobić by to szybko poprawić? Jakieś wskazania? – spytała nieco pewniejszym głosem.
- Szybko to niestety nic nie będzie panno Morgenstern, bo cudotwórcami nie jesteśmy... Najpierw postaramy się znaleźć przyczynę, czy jest to tylko kwestia żelaza czy raczej winniśmy szukać dalej... Zlecę ci kolejne badania. Dużo w tym stanie będzie też zależeć od ciebie samej Ana...
- Powiedziałeś, że chcesz sprawdzić czy to kwestia tylko żelaza... Czy może być coś innego?
- Przyczyny niedokrwistości mogą być różne Ana. Akurat braki żelaza i witaminy B12 to najczęstsze powody, ale... Może być to kwestia erytropoetyny w organizmie, innych hormonów, ale istnieją też inne poważniejsze w skutkach opcje, na przykład niewydolność serca czy nerek, a nawet nowotwór szpiku kostnego...
- Nowotwór? – spojrzała z przerażeniem na lekarza.
- Mam nadzieję, że u ciebie jest to kwestia wyłącznie żelaza... Ale muszę wszystko sprawdzić by mieć sto procent pewności. Dlatego bardzo cię proszę, zrób te badania jak najszybciej. Rozpiszę ci zaraz wskazania żywieniowe co może nieco wspomóc twój organizm w walce z anemią i dam ci zastrzyki z dużą dawką żelaza i witamin. Zadzwonię do ciebie jak będę wiedział już co się dzieję... Ale bardzo cię proszę... Zadbaj szczególnie o siebie... Nie szalej, wypoczywaj, ogranicz stresy i daj organizmowi nieco wytchnienia.
- Łatwo powiedzieć... Trudniej wykonać.
- Ana... Zależy mi na twoim powrocie, ale zgoda będzie tylko i wyłącznie w momencie stabilizacji... Przede wszystkim ma być bezpiecznie...
- Wiem profesorze. Zrobię co w mojej mocy by właśnie tak było...
- Sugeruje rozwagę w aktywnościach. Nim zastrzyki zaczną działać, potrzeba trochę czasu. Początek leczenia da ci trochę w kość, możesz czuć się słabo, ale wierzę, że jesteś na tyle zdeterminowana by podołać tej trudnej batalii. Zrobię wszystko by wyprowadzić cię na prostą.
Ana pokiwała głową na znak zgody. Po otrzymaniu wskazówek, recept i dalszych skierowań udała się w kierunku auta, którym mogła wrócić do domu. Siedząc w nim na parkingu dość długo nie mogła dojść do siebie po tym co usłyszała od medyka. Przecież pilnowała diety, w miarę dbała o sen i inne ważne czynniki zdrowotne, skąd zatem ta anemia? Wcześniej tylko Kanada dała jej tak solidnie popalić. Gdy robili jednak badania podczas afery dopingowej, wskaźniki były w normie... Kwestia blisko czterech miesięcy... A świat na nowo wywraca się do góry nogami... Odruchowo przejrzała najnowsze zalecenia profesora by lepiej je przyswoić. Badania na poziom hormonów w tym EPO (Erytropoetyna), tarczyca, wskaźniki żelazowe i oznaczenia witamin. Spoglądając na ostatnią kartkę zawiesiła się. Ręka zaczęła mocniej drżeć na widok biopsji. Czyli medyk mówił poważnie o nowotworze... Wyszła z auta błyskawicznie wracając do gabinetu, nie wnikając czy może wejść.
- Ana? Coś niejasnego?
- Jak mam zachować spokój widząc badanie szpiku?
- Ana... Musimy mieć pewność przy takich wynikach... Pro forma...
- Pro forma?! – dziewczyna poczuła, jak zaczyna jej rosnąć ciśnienie, ścisk w sercu przyczynił się do pojawienia się duszności na tle nerwowym na co od razu zaczął reagować lekarz.
Mimo dość szybkiego opanowania sytuacji, niepokój Ane nie zniknął. Gdy ciśnienie wróciło do normy zacisnęła nerwowo mocniej ręce na swoich udach.
- Możemy... Zrobić ją teraz? – powiedziała przez zaciśnięte zęby, w głowie jej się bowiem nie mieściło co mieli sprawdzać.
- Ale co?
- Tą biopsję... Zrób ją teraz... Nie zwlekajmy... Proszę. – dziewczyna nagle spokorniała.
Po raz pierwszy w tym gabinecie straciła cały swój animusz. Gdzieś zniknęła dziewczyna, która była zwykle pewna siebie, a pojawiła się istota bardziej bojaźliwa? Zdecydowanie... Strach zaczął zalewać jej wnętrze. Czy to możliwe by w takim wieku miała się mierzyć z nowotworem? Nie... To chyba nie byłoby możliwe... A co jeśli? Przez moment przeszły ją ciarki na myśl o diagnozie. Spojrzała z nadzieją na medyka, czy mają możliwość wykonać dziś te badanie... Tylko tak, mogła przyspieszyć informację czy to jest powód jej ostatniej słabszej dyspozycji...
- Ana, przede wszystkim musiałabyś być gotowa do badania, jadłaś jakiś posiłek? Piłaś kawę?
Dziewczyna od razu pokiwała przecząco głową. Od momentu dostania informacji o konieczności przyjazdu do kliniki profesora... Nie była w stanie jeść, a jedyne co piła... To raptem woda. Zależało jej bowiem na szybkich wiadomościach...
- Będziesz musiała zostać tu kilka godzin, dasz radę? Może zadzwoń do Thomasa lub Gregora by po wszystkim po południu cię odebrali...
- Zadzwonię... Damy radę zrobić wszystkie wyniki dzisiaj?
- Tak, zaczniemy od ponownego pobrania krwi, następnie wizyta na USG by sprawdzić nerki i serce. Na koniec zapraszam do zabiegowego, będę tam na ciebie czekać. Mamy godzinę 9 rano myślę, że mogą cię odebrać w rejonie 16.
Blondynka dość szybko uporała się z badaniami krwi i USG. Stojąc przed gabinetem napisała zdawkowego smsa do Gregora:
Przyjedź do kliniki... Potrzebuję cię...
Nacisnęła na klamkę, gdzie profesor szykował już niezbędne sprzęty do pobrania materiału. Medyk wyjaśnił pokrótce Ane na czym będzie polegać badanie oraz czego powinna się spodziewać. Dziewczyna wzięła głęboki wdech by się nieco uspokoić. Mimo silnej osobowości najzwyczajniej zaczęła się denerwować... Badanie niby proste, ale strach... Był silniejszy.
- Kiedy będzie wynik?
- Kwestia dwóch tygodni... – powiedział lekarz, na co Ana wypuściła mocniej powietrze zalegające w płucach.
Dwa tygodnie życia w niepewności... Czy to kwestia cholernego żelaza czy problem tkwi głębiej.
- Możemy zacząć? – spytał profesor, po czym podał jej dalsze wytyczne do badania.
Na widok długiej igły dziewczyna się skrzywiła. Który to już raz? Teraz jej dalsze życie w sporcie zależało od tego badania... W sporcie? Dobre sobie... Gdyby okazało się, że ma nowotwór... Czekała by ją walka życia... Walka, którą nie zawsze wszyscy wygrywają... Ścisnęła mocniej powieki na myśl o czarnych scenariuszach. Zgodnie z zaleceniami medyka położyła się na brzuchu i poddała całej procedurze. Chwilę później było po wszystkim. Pozostało czekanie...
- Ana, teraz przeniesiemy cię do sali, ale bardzo cię proszę, staraj się nie zmieniać póki co pozycji. Odpoczywaj, to był dość trudny dzień dla ciebie.
- Dziękuję profesorze... Za troskę, wsparcie i za badanie... – powiedziała Ana, po czym z westchnieniem spróbowała wygodniej się położyć w pozycji, która nie do końca jej pasowała, by następnie zacząć wpatrywać się w drzwi, w których miała nadzieję za chwilę ujrzy Gregora.
***
Środa w mieszkaniu Thomasa była jednym z najbardziej zwyczajnych dni jakie w ostatnim czasie przyszło parze spędzać, bowiem Morgi od wczesnego przedpołudnia wraz z Martinem, pod okiem Kuttina trenował na Alepnarenia, Madlen natomiast pakowała się na lodowisko. Blondyn był na tyle wspaniałomyślny, że zostawił jej kluczyki od swojego Audi by nie musiała dźwigać treningowej torby, sam zabierając się z Maschtem. Umówili się, że popołudniu dziewczyna odbierze go spod skoczni, gdzie udadzą się następnie na obiad, a później do kina, w którym jeszcze nigdy razem nie byli. Kiedy Lena miała wychodzić z mieszkania, usłyszała nagle dźwięk swojej dzwoniącej komórki. Westchnęła bezradnie i odkładając na podłogę swoje wszystkie toboły zaczęła poszukiwać swojego telefonu, którego jak na złość nie mogła zlokalizować. Klnąc pod nosem, wzięła i wyrzuciła wszystko ze swojej torebki na podłogę. Kiedy dojrzała świecący się wyświetlacz, w momencie złapania go w swoje ręce, przestał on dzwonić. Warknęła rozdrażniona, po czym odblokowała telefon i ujrzała nieodebrane połączenie od Davida. Na ten widok, jej serce przyspieszyło swój rytm. Szybko wybrała jego numer i czekała z nieprzyjemnym uczuciem aż chłopak odbierze.
- Madlen! – usłyszała jego zdławiony głos. – Jedziemy z Kristie do szpitala… Zaczęło się! – pisnął.
- O cholera! Wiedziałam! – odkrzyknęła blondynka, po czym zaczęła nerwowo wkładać wszystkie rzeczy do torby, które chwilę temu wywaliła na podłogę.
- Dzwoniłem do Thomasa, ale nie odbiera telefonu. – powiedział, a po chwili Lena usłyszała głośny krzyk Kristiny przepełniony bólem.
- David! Zajmę się wszystkim! Widzimy się na miejscu. – odrzekła, rozłączyła się, wrzuciła komórkę do jak jej się wydawało spakowanej na nowo torebki, po czym biegiem ruszyła do garażu.
Zrezygnowała z windy, skacząc po dwa schodki na raz. Nim się obejrzała już wyjeżdżała przez bramę wybierając na kokpicie numer do Heinza.
- Dzień dobry trenerze… - zaczęła. – Przepraszam, że przeszkadzam, ale to sprawa najwyższej wagi. Proszę powiedzieć Thomasowi, że jego dziecko właśnie przychodzi na świat. Dziękuję! – i się rozłączyła nie czekając nawet na reakcję Kuttina, po czym agresywniej niż zamierzała wyjechała z osiedla, wjeżdżając automatycznie na jezdnię.
Po chwili była już w trasie do szpitala, w którym umówiony poród miała Kristie. Jak na złość Villach było całe zakorkowane. Nie dość, że czuła zdenerwowanie, to jeszcze wszyscy kierowcy wokół jakby się zmówili by koniecznie zajeżdżać jej wszystkie pasy. Kiedy kolejny samochód wymusił jej pierwszeństwo, nie wytrzymała i zaczęła walić w klakson mocniej niż zamierzała śląc przez okno niewybredne komentarze w kierunku innych kierujących. Jej irytacja sięgnęła zenitu, kiedy przez jednego „demona szos” nie zdążyła przejechać na zielonym świetle. Stanęła jako pierwsza na lewym pasie przed sygnalizatorem, który wskazywał STOP i zerkając na niego złowrogo modliła się w duchu by jak najszybciej pozwolił jej jechać. Kiedy ujrzała tak wyczekiwany przez siebie kolor, ruszyła z piskiem opon, po czym… poczuła nagle nieopisany ból głowy, któremu towarzyszył okropny dźwięk pękającej stali… A potem była już tylko ciemność.
***
Ana przez jakieś pół godziny będąc sama w sali biła się ze swoimi myślami. Czy na serio nie starczy już tego doświadczenia przez życie? Nowotwór? Przecież miała dopiero 19 lat! Przecież ma tyle planów i marzeń do realizacji... Chciała na nowo układać swoją relacje z Gregorem... Chciała ponownie przytulić się do niego i być bliżej... Na nowo tak blisko jak tylko można ze sobą być... Tylko jak ma czerpać radość z życia, kiedy stanowi ono pasmo nieustających ostatnio upadków? Do głowy mimowolnie wpadły słowa profesora mówiące o tym, że anemia pojawiła się już wcześniej... Zdecydowanie wcześniej... Ponownie w jej głowie pojawiły się paskudne myśli, że utrata dziecka była przez nią samą... Że jej organizm... Sam zabił zarodek, który nosiła pod sercem, bo była zbyt słaba... Poczuła jak łzy na nowo zaczynają gościć w kącikach jej oczu. Słysząc kroki szybko je wytarła. Nie... To niemożliwe... Miała nie okazywać więcej słabości... Miała nie myśleć w ten sposób... Miała być twarda. Obiecała sobie samej... Bez względu na wszystko... Widok przejętego szatyna nieco ją otrzeźwił.
- Skarbie co się dzieje? Co pokazały wyniki? Wystraszyłaś mnie tym smsem... Tylko błagam, niczego nie ukrywaj, lepsza najgorsza prawda niż kłamstwo... – powiedział Gregor.
Chyba nigdy tak bardzo nie ucieszył jej jego widok. Kiedy poroniła nie chciała go nawet widzieć. A teraz... Wszystko się zmieniło. Czuła potrzebę wsparcia i dobrego słowa, a to był w stanie jej dać facet, który kochał ją bezgraniczną miłością. Tylko on... Mógł pomóc jej to wszystko dźwignąć...
- Cieszę się, że przyjechałeś... Mam silną anemię... – dziewczyna poczuła jak ściska ją za rękę, a jego twarz od razu zmieniła wyraz.
Był przejęty i strapiony całą sytuacją.
- Czyli chciałaś bym towarzyszył ci w badaniach tak?
- Powiedziałeś, że lepsza najgorsza prawda... Nie chcę cię okłamywać... Jestem już po wszystkich badaniach, teraz tylko mogę czekać na wyniki.
- Dlaczego wobec tego nie wracamy do domu? Dlaczego leżysz w sali i to w takiej pozycji? – spytał ponownie Gregor.
- Po pobraniu szpiku muszę odczekać kilka godzin...
- Pobraniu szpiku? O czym ty mówisz Ana...
Dziewczyna odsłoniła opatrunek na swojej miednicy. Szatyn zamilkł... Spoglądał na dziewczynę, która zaczęła drżeć.
- Gregor... Wyniki były kiepskie. Silna anemia może być wynikiem nowotworu szpiku... Boję się... – wydukała ostatnie zdanie.
Chłopak stopniowo zaczął trawić co powiedziała mu właśnie ukochana. Silna anemia, możliwość nowotworu. To nie mieściło się w jego głowie... Przecież byli sportowcami, byli młodzi, prowadzili aktywny tryb życia... Skąd taka możliwość?
- Wszystko będzie dobrze kochanie... – powiedział pewniej ściskając ją za rękę.
Drugą szybko wytarł jej łzy, które zaczęły się pojawiać w wyniku natłoku negatywnych emocji.
- Dopóki nie ma wyników... Nie myśl o tym...
- Gregor, łatwo powiedzieć… - burknęła wyrażając swoje oburzenie.
Jakby można było przejść po takiej wiadomości do porządku dziennego. Chwilę później w ich sali pojawił się profesor zweryfikować opatrunek oraz pielęgniarka, która miała kolejną strzykawkę. Znowu igły... Pomyślała Ana na szybko. Gregor spojrzał pytająco na profesora.
- To substancje, które będziesz teraz na co dzień przyjmować, podamy ci pierwszą dawkę zanim wrócisz do domu. Gregor, zadbaj by robiła je każdego dnia co najmniej dwa razy. Musimy zacząć intensywne leczenie... Co prawda nie wiem czy Ana wróci na sezon, ale... Im szybciej zaczniemy suplementacje, tym większa szansa, że wyniki ulegną poprawie. – westchnął medyk.
Sam wiedział, że póki nie są znane wszystkie parametry są tak naprawdę w szarej dziurze... Musieli uzbroić się w cierpliwość. Tymczasem Gregor wewnętrznie się obruszył. Czyli istniała opcja, że nie wróci? Czyżby Rotschild faktycznie zakładał najgorsze? Co z ich planami? Marzeniami o wspólnej walce w Vancouver? Co z ich... Wspólnym życiem? Blondynka skrzywiła się czując igłę w swojej żyle. Natomiast szatyn postanowił wyjść na moment z profesorem, by podpytać go o to co powiedziała mu chwilę wcześniej dziewczyna.
- Profesorze, czy... Czy to naprawdę możliwe by Ana miała nowotwór?
- Gregor... Jej wyniki były naprawdę kiepskie, muszę mieć pewność, że w jej organizmie go nie ma. Stąd te badanie...
- Ona jest przerażona...
- To naturalne Gregor. Ale musieliśmy w ten sposób zacząć działać. Z silną anemią nie ma żartów. Ona może zwiastować różne choroby... Bądź przy niej... To jej pomoże.
- Czy mógłbyś dać jej coś na uspokojenie? Mam wrażenie, że jest wewnętrznie cała rozchwiana...
- Już nie. Zobacz jak śpi... – uśmiechnął się profesor, widząc dziewczynę, która zasnęła w pozycji, w której leżała. – To pewnie przez stres. Daj jej odpocząć, czuwaj przy niej, a za jakieś trzy godzinki myślę będziecie mogli wrócić do domu.
Szatyn zgodnie z rekomendacją lekarza, towarzyszył Ane. Cieszył się, że zasnęła dzięki czemu nie poddawała się negatywnym myślom. Jej smutna twarz... Bolał go ten widok. Przecież już mieli mieć chwilę wytchnienia. Mieli wyjść na prostą... Po namiotach, gdzie wspólnie na nowo zaczęli ze sobą spędzać czas, wierzył, że ich relacja będzie unormowana. Obiecał sobie, że bez względu na wszystko da jej swoje wsparcie... Czy mógł dać coś więcej oprócz bliskości? Po raz kolejny spojrzał na jej spokojne we śnie oblicze. Czy nie mogli w ten sposób cieszyć się psychicznym komfortem? Mieli dopiero 19 lat... A życiowe doświadczenia... Tak bogate, że niejednego mogli by obdarować... Co prawda profesor zaznaczył, że badanie jest tylko w celu sprawdzenia, ale... Emocje zaczęły się udzielać także i jemu. Odruchowo zaczął klikać informacje w Internecie na temat diagnozy, która mogła się pojawić. Faktycznie sporo objawów Ana miała... Kolejny artykuł, który odnalazł mówił o rokowaniach... Niezbyt optymalne, leczenie ciężką chemią... Szybko wyłączył telefon czując jak wszystko w nim buzuje. To nie może być prawda... On nie może jej stracić... Postanowił wyjść z kliniki pozwalając ujść swoim emocjom... Dwa tygodnie czekania... Uderzył ręką mocniej w drzewo, po czym zaczął płakać z powodu swej niemocy. Co mógł zrobić? Jak ustrzec ją przed złem tego świata? Czy limit ich szczęścia wyczerpał się w ostatnich dniach? Oby diagnostyka nie dała pokrycia temu co sprawdzał profesor... Zbyt mocno ją kochał by cierpieć z powodu jej braku... Wziął kilka głębokich oddechów by nieco uspokoić galopujące emocje. Uderzył się w policzki by nieco się przywołać do równowagi, przecież za wcześnie by tak negatywnie myśleć! Przecież to tylko badanie... On musi być silny... Dla niej... Ruszył z powrotem w kierunku sali, gdzie dziewczyna odpoczywała. Miał nadzieję, że będą mogli wrócić do domu i zająć głowy innymi myślami... Dwa tygodnie... Chrzanione 336 godzin... Niepewność, strach, dodatkowe zmartwienia. W głowie zaczął kombinować plany na najbliższe dni by mogli spędzić go w jak najbardziej przyjemny sposób. Obiecał sobie, że to będzie ich czas... Czas na odnowienie bliskości, skupieniu na swojej relacji... Braniu życia garściami... Na tyle na ile pozwoli jej zdrowie.
***
Thomas po swoim ostatnim skoku, został poinformowany o telefonie od Madlen, dlatego rzucił swoje narty i biegiem ruszył do domku skoczków, gdzie szybko zamienił kombinezon na dresy i koszulkę, po czym jak błyskawica wypadł w stronę postoju taksówek. Droga, która dzieliła go od szpitala, to było raptem 5 kilometrów, dlatego pokonał je w niespełna 15 minut. Płacąc taksówkarzowi, spojrzał na pędem wjeżdżającą na sygnale karetkę, co przyspieszyło jego bicie serca. Spokojnie… Kristie jechała tutaj z Davidem, na pewno jest już na sali… Powtarzał sobie chcąc się uspokoić. Faktycznie poród przyszedł za szybko, ale wiedział, że Lilly waży już 3 kilogramy, dlatego wierzył, że sobie poradzi. Machnął ręką na kierowcę by nie wydawał mu reszty i żwawo ruszył w stronę wejścia do budynku. Przekraczając jego mury poczuł dziwny dreszcz. Stanął i obrócił się w stronę parku, w którym pierwszy raz całował się z Madlen. Tak wiele przeżyli z dziewczyną w tym szpitalu… zarówno dobrych i jak bardzo ciężkich chwil jeszcze kilka miesięcy temu, kiedy leżał tu ojciec dziewczyny. Energicznie pokręcił głową chcąc wyrzucić sprzed oczu nieproszone myśli. Wszystko będzie w porządku… i z takim nastawieniem przekroczył mury szpitala. Nie wiedzieć czemu, wylądował na SORze, gdzie… pielęgniarki i pielęgniarze pracowali jak pszczółki w pocie czoła. Kątem oka dojrzał jak przewożą kogoś na łóżku… młoda dziewczyna siedziała na tej osobie okrakiem i resuscytowała. Przełknął ciężko ślinę i ruszył do jak mu się wydawało pielęgniarki, która była w miarę wolna. Nagle przez drzwi wpadło kolejne łóżko, z jak się domyślił osobą poszkodowaną. Pielęgniarka od razu doskoczyła do ekipy z karetki, która w mgnieniu oka zniknęła za kolejnymi drzwiami. Westchnął bezradnie, po czym wyciągnął telefon i wybrał numer do Madlen, która niestety nie odbierała swojej komórki. Stwierdził, że wyjdzie z SORu i spróbuje wejść innym wejściem. Kiedy kierował się w stronę drzwi, usłyszał nagle fragment rozmowy, który dosłownie go zmroził…
- … dwie osoby z wypadku, starszy pan, zawał, niestety nie udało się go uratować i młoda dziewczyna bez dokumentów… - rozmawiały dwie pielęgniarki. – Na samochodzie podobno był napis Morgenstern… jak ten nasz skoczek. – Thomas poczuł jak nogi się pod nim uginają.
Doskoczył do dziewczyn łapiąc jedną za ramiona z obłędem w oczach.
- Gdzie ta dziewczyna z wypadku? – zdołał wydusić czując jak przed oczami mu ciemnieje.
Nie… to nie może być prawda…
- Ta… tam… - wskazała ręką, gdzie jeszcze chwilę temu widział grupę ratowników ratujących życie… Madlen?
- Thomas? – usłyszał nagle za sobą swoje imię.
Odwrócił się, to była ta druga pielęgniarka. Pytająco na niego patrzyła, wydawała mu się dziwnie znajoma.
- Patricia? – zapytał nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście.
Koleżanka z roku Kristie, pewnie miała tu praktyki.
- Thomas? Co tutaj robisz? – zapytała podchodząc do niego. – Dobrze się czujesz? Jesteś bardzo blady.
- Kristina… jest tutaj, zaczęła rodzić…
- Zaraz się wszystkiego dowiem. – powiedziała dziewczyna wchodząc mu w zdanie i już robiła krok przed siebie.
- Zaczekaj. – odrzekł łapiąc ją za ramię lekko drżącą ręką. – Dziewczyna z wypadku… - ledwie mógł dalej mówić.
- Chodź… - rzekła tylko i szybko pognała w stronę drzwi od sali numer 5.
Gdy się otworzyły… na środku stało łóżko… na nim leżała osoba… dziewczyna. Blond włosy… Thomas poczuł jak serce na moment przestaje mu bić. Pełno krwi… wszyscy biegający w popłochu… ratujący ją. Ratujący jej życie…
- Pati, to Madlen Steward. – rzucił ktoś.
W następnej sekundzie Thomas padł na kolana nie mogąc zapanować nad reakcjami własnego ciała. Cały drżał, a jego oczy zaczęły palić go do żywego.
- Zabierzcie go stąd! – ktoś krzyknął.
- To jej chłopak… dajcie mu się pożegnać… - zainterweniowała Patricia.
- Dziewczyna żyje… nic jej nie jest… Uraz głowy, raczej niegroźny. Zatrzymała się raz, ale odratowana. Na pierwszy rzut oka wszystko w porządku, ale więcej będziemy mogli powiedzieć po wszystkich badaniach. – zaczęła tłumaczyć lekarka, ale Thomas usłyszał tylko dwa pierwsze zdania, potem się wyłączył.
„Dziewczyna żyje”… „Nic jej nie jest”…
Poczuł następnie jak ktoś go unosi, a łóżko z nieprzytomną Madlen zostaje wyprowadzone z sali. Jej ręka wisiała bezwładnie… jej głowa całe we krwi obłożona była w bandaże i gazy… Na szyi miała założony kołnierz ortopedyczny. Czy mógł ją dotknąć? Czy jej… nie skrzywdzi? Z bólem w oczach… z niemym pytaniem spojrzał na medyczny personel. Lekarka prowadząca kiwnęła nieznacznie głową. Thomas ledwie mogąc iść… czując, że ma stopy jakby obłożone betonem, zbliżył się do dziewczyny. Cała jej twarz była zakrwawiona. Podobnie jak głowa… blond włosy przesiąknięte szkarłatem i posklejane… Chwycił ją za rękę… była drobna jak zawsze i zimna… jak nigdy.
- Madlen… - udało mu się ledwie wyszeptać, potem poczuł jak z oczu płyną mu łzy. – Kocham cię… nie zostawiaj mnie… - powiedział mocniej ściskając ją za rękę.
- Thomas… - usłyszał słaby szept Leny. – Co się…
- Ciii… - powiedział szybko, czując jak jego serce wypełnia się radością.
Ucałował jej dłoń, a po chwili… utonął w głębi jej spojrzenia.
- Lilly? – wyszeptała.
- Wszystko dobrze… - odrzekł, chociaż wcale nie wiedział czy to prawda.
- To… dobrze… - wyszeptała blondynka z niemałym wysiłkiem na nowo zamykając oczy, a aparatura, do której była podłączona wskazała, że ciśnienie lekko jej spada.
Lekarka nerwowo się poruszyła, co nie umknęło uwadze Morgiego.
- Lena… trzymaj się, proszę. – zaczął mówić, ponieważ wszyscy na nowo zaczęli skakać dookoła Madlen. – Kocham cię, pamiętaj o tym… walcz… - wyszeptał, ale dziewczyna ponownie straciła przytomność.
Potem Thomas został brutalnie odsunięty od drobnego ciała Madlen, następnie wszyscy zaczęli biec… w nieznanym dla niego kierunku. Blondyn stojąc przy ścianie, osunął się po niej, ukrył twarz w dłoniach i głośno zapłakał. To nie mogło się tak skończyć… To nie mógł być koniec… Ona nie mogła umrzeć…
- Thomas… - Patricia chwyciła go za przedramię kucając przed chłopakiem. – Jest młoda, trzeba być dobrej myśli. Chodźmy poszukać Kristie.
Morgi ocierając twarz, kiwnął głową na znak zgody, po czym pozwolił się poprowadzić dziewczynie, cały czas mając jednak przed oczami ogromną plamę krwi spod łóżka Madlen. Czy to zwiastowało, że nie jest dobrze? Musiał wierzyć, że wszystko będzie w porządku. Koniec końców, teraz czekała na niego malutka istotka… Istotka, dla której miał być jedną z najważniejszych osób na świecie. Oby wszystko było dobrze… tak jak powiedział Madlen. Nagle z windy, w której chwilę temu zniknęli ratownicy razem z blondynką, wybiegła jedna pielęgniarka i dopadła do telefonu.
- Krew! Natychmiast! Na salę operacyjną nr 7! I gdzie do cholery jest Moser?! – krzyczała do słuchawki.
Thomas spojrzał półprzytomnie na Patricię. Czy to Lena…?
- Moser to neurochirurg. – odrzekła. – Thomas nie martw się… to bardzo dobry specjalista, a ta łyżwiarka… jest młoda i waleczna. Sprawdzimy co się dzieje z Kristie, a potem obiecuję, że zaprowadzę cię do Madlen. – powiedziała, na co blondyn kiwnął głową, po czym pozwolił wyprowadzić się z SORu.
Na porodówce znaleźli się stosukowo szybko. Morgi jednak mało zarejestrował drogi. Szedł mechanicznie, krok za krokiem, bowiem tak było trzeba. Myślami jednak był przy Madlen, o której stanie tak naprawdę nic nie wiedział. Chwycił Patricię za ramię.
- Jakie… jakie miała obrażenia?
- Głównie uraz głowy… Poobijana, ale podobno bez złamań. Samochód wszystko przyjął na siebie. Thomas… proszę, skup się na chwilę na małej.
Łatwo powiedzieć… z jednej strony rodziło mu się dziecko… z drugiej… mógł stracić kobietę swojego życia. Jak miał być spokojny? Jak mógł skupiać się tylko na jednej z nich… Z rozmyślań wyrwała go dziewczyna, która ręką wskazała, na której sali leży Kristina. Wszedł tam bezwiednie z szeroko otwartymi oczami.
- Thomas? – zapytała z przestrachem Kristie, leżąca na łóżku.
Obok niej stał inkubator… inkubator z małą Lilly. Tego było za wiele. Thomas ponownie opadł na kolana i ukrył twarz w dłoniach.
- Thomas?! – ponownie zawołała Kristina lekko się unosząc.
- Lena… - wycharczał. – Miała wypadek… Nie wiem co z nią… Nie wiem nic…
- Co ty mówisz?! Ale jak?! David! Pomóż mu wstać!
Po chwili Thomas sam wstał o własnych siłach i lekko powłócząc nogami, ruszył do miejsca, gdzie spoczywała jego mała córeczka. Blond włoski… brązowe oczy… Piękna. Była piękna. Tak jak mówiła kiedyś Lena. Przepadł… Znowu poczuł jak do jego oczu napływają łzy. Teraz były to łzy szczęścia. Że Lilly jest cała i zdrowa… że słodko sobie odpoczywa, a Kristie… No właśnie…
- Kristina, jak ty się czujesz? – zapytał podchodząc do dziewczyny, przy której siedział David i trzymał za rękę.
- Dobrze. Udało się urodzić naturalnie, bez cesarki. Jestem trochę obolała, ale najważniejsze, że z Lilly wszystko w porządku. Dostała 10 punktów w skali Apgar. Jest niecierpliwa, jak tatuś, dlatego tak bardzo spieszyło jej się na świat. – uśmiechnęła się do niego na koniec.
- Dziękuję ci… - odrzekł Morgi składając na czubku głowy Kristie czułego całusa. – A dlaczego jest… w tym czymś?
- To inkubator. Noworodki urodzone przedwcześnie, wymagają stałej temperatury ciała, ale nie potrafią jej samodzielnie utrzymać. Lilly ma niewystarczająco rozwiniętą tkankę tłuszczową, a jej mięśnie są zbyt słabe, aby wytwarzać ciepło. Dlatego właśnie musi spędzić w nim trochę czasu, gdzie zamontowane jest źródło ciepła. – wyjaśniała blondynka. – Możesz ją złapać za rączkę jeśli chcesz. Tylko delikatnie.
Thomas na drżących nogach z powrotem ruszył ku maszynie. Ponownie spojrzał na śpiącą już małą i mimowolnie się uśmiechnął. A może nazwać ją Madlen? Pobladł natychmiast… skąd takie myśli? Przecież Lena żyje… Za namową Kristiny, najpierw umył i odkaził dłonie, a potem włożył jedną rękę prze otwór w inkubatorze i lekko pomiział maleńką rączkę swej córki. To cud… cud narodzin… jeden z najpiękniejszych doświadczeń w życiu człowieka. Lilly jakby wyczuwając z kim ma do czynienia, zacisnęła lekko piąstkę na palcu wskazującym Thomasa i otworzyła oczy ziewając. Morgi właśnie w tym momencie kolejny dziś raz rozkleił się jak nigdy dotąd. Płakał… ze szczęścia, bo Lilly była zdrowa i nic jej nie zagrażało, ale także z obawy przed tym, że nigdy nie będzie mógł się nią cieszyć razem z Madlen.
- Cześć maleńka… - wyszeptał. – To ja… twój tatuś…
- Thomas… - do sali wpadła nagle Patricia. – Przepraszam was, ale chodzi o pannę Steward.
- Mów co z nią. – od razu ożywiła się Kristina.
Morgi patrzył na dziewczynę stojącą w drzwiach i ledwo rejestrował co mówi.
- Musicie zadzwonić do jej rodziców… - zaczęła niespokojnie. – Okazało się, że miała krwiaka nadtwardówkowego… i pękła jej tętnica oponowa. Jest teraz operowana.
- David, łap Thomasa! – krzyknęła Kristie, bowiem Morgi lekko stracił kontakt z rzeczywistością.
Nie upadł jednak, wszak jego córka trzymała go za palec i w jakiś sposób dodawała mu sił. Spojrzał na nią, wziął głęboki oddech, po czym wyciągnął delikatnie rękę.
- Prowadź mnie do niej. – odrzekł twardo w stronę pielęgniarki.
- Nie mogę… mówiłam, że jest operowana. Dzwoń do jej rodziców.
- Pati, jak bardzo jest źle? Jak długo ten krwiak uciskał mózg Leny? – zapytała panna K.
- Nie wiemy tego… nim zrobiliśmy jej tomograf głowy… tętnica już pękła. Przepraszam was, muszę już iść. Kristie odpoczywaj, dopilnuj by Thomas powiadomił rodzinę Leny. – oznajmiła Patricia, po czym szybko opuściła salę.
Zastygła mrożąca krew w żyłach cisza.
- Thomas… Madlen to twarda babka. Ma dla kogo walczyć! Będzie dobrze… - zaczęła Kristina. – Weź głęboki oddech i zadzwoń do jej rodziców… i do Ane.
Morgi spojrzał na swą byłą partnerką lekko nieprzytomnie. Skinął jednak głową i wychodząc z pokoju, wyciągnął z kieszeni telefon. Na wyświetlaczu pojawiła się roześmiana twarz Leny. Zacisnął na aparacie mocniej pięść, po czym zamknął na chwilę oczy by się uspokoić. Teraz najważniejsze by bez większych emocji zadzwonić do bliskich Madlen. Nie chciał być zwiastunem złych informacji, ale… ktoś musiał to zrobić. Wziął się w garść by następnie wybrać numer do Marie. Mama Leny jak można było się spodziewać, prawie zemdlała na wieść o stanie córki. Dobrze, że Robert był przy niej by na czas ją złapać. Słyszeli o wypadku w centrum Villach, ale przez myśl im nie przeszło, że może dotyczyć to ich dziecka… W trymiga udali się do samochodu, po drodze dzwoniąc już do Meredit. Thomas teraz miał gorszy orzech do zgryzienia. Ana… wiedział, że jest dziś w klinice doktora Rotschilda i kompletnie nie wiedział jak jej to powiedzieć. Stwierdził, że najlepszą opcją będzie zadzwonić do Gregora, co za chwilę uczynił.
***
Kiedy Gregor wrócił do sali, w której znajdowała się Ana, dziewczyna już nie spała. Powoli próbowała ogarnąć swoje rzeczy.
- Myślałam, że uciekłeś... – uśmiechnęła się niemrawo, na co w odpowiedzi szatyn podszedł bliżej i usiadł obok niej na łóżku.
- Bez względu na wszystko... Nigdy nie ucieknę... – odwrócił jej twarz w kierunku swojej, by złożyć czuły pocałunek na jej ustach, następnie oparł czoło o jej czoło.
Jej tęczówki wyraźnie pokazywały strach...
- Zawsze będę obok...
Wejście profesora do sali przerwało moment wspólnego zbliżenia. Lekarz się uśmiechnął, po czym wziął krzesło stojące obok. Miał w ręku sporo papierów. Ana nieco się skrzywiła, Gregor poczuł jak ściska mocniej jego rękę.
- Mamy już część twoich wyników Ana. Na pierwszy rzut oka badania USG wyglądają względnie dobrze. Jest jedna rzecz, która trochę mnie zastanawia, czyli niższy poziom EPO przy dobrze wyglądających nerkach. To może mieć wpływ na produkcję krwinek czerwonych. Dodatkowo faktycznie stany żelaza i witamin znacznie obniżone więc zastrzyki będą tu zasadne. Serce na USG jest w porządku, zbytnich odchyleń nie widzę, ponad to co normalne u sportowców... Myślę, że czekając na dalsze wyniki zadziałamy zastrzykami, które ci przepisałem, plus konkretna dieta. Co do EPO, sprawdzimy ponownie jego zawartość myślę za jakiś miesiąc, bo jeśli będzie dalej w niedoborze to myślę, że wiesz co cię czeka...
- Dłuższa przerwa w sporcie. Zwiększanie EPO... Może zostać uznane za doping... – dziewczyna westchnęła na twierdzące skinienie głową medyka.
Miała nadzieję, że dodatkowe wsparcie sterydem nie okaże się konieczne... To mogłoby niszczyć kompletnie jej dalsze sportowe aspiracje, a tego chciała uniknąć za wszelką cenę.
W trakcie rozmowy Ane z Rotschildem Gregor poczuł wibracje swojego telefonu. Widząc połączenie od Thomasa opuścił na moment salkę i zaczął rozmawiać z bratem Ane.
- Ale jak to?! Co się stało? Boże... Jak ja jej to mam powiedzieć... – szatyn oparł się mocniej o ścianę i trzęsącą się ręką schował telefon.
- Co masz mi powiedzieć? – od razu dostrzegł jej pytające spojrzenie.
Z wyrazu jego twarzy mogła wyczytać jedno... Nic dobrego...
- Madlen...
Ana poczuła jak ciśnienie ponownie wzrasta.
- Co się stało Gregor? – podeszła bliżej chwytając go za rękę, na co szatyn spuścił głowę, co ponownie zdenerwowało blondynkę. – Mów do jasnej cholery! Co się dzieje?! Co z Madlen!? – dziewczyna zaczęła trząść chłopakiem, który do tej pory stał niewzruszony jak skała.
- Madlen miała wypadek... Walczy o życie... – powiedział drżącym głosem.
Ana poczuła jak jej oczy zalewa fala łez. Silne ukłucie w sercu, tętno ponownie gwałtownie zaczęło rosnąć.
- To nie może być prawda... Powiedz, że to nie jest prawda!!! – głośno krzycząc, zaczęła impulsywnie rękoma uderzać jego klatkę piersiową.
W jego oczach szukała zaprzeczenia słów, które usłyszała... Nie pojawiały się słowa, na które tak bardzo czekała. Dziewczyna zaczęła nerwowo oddychać. Nie mogła za nic się uspokoić. Czy ten cholerny dzień może mieć jakieś pozytywne zakończenie?! Czy życie się na nich uwzięło?! Gregor chwycił ją za dłoń, którą ona odtrąciła. Nerwowo zaczęła grzebać w torebce szukając kluczyków. Mgła na oczach oraz skołatane nerwy nie ułatwiały poszukiwań. Niektóre szpargały spadały na podłogę co dodatkowo frustrowało blondynkę.
- Ana...
- Zostaw! – warknęła szybko chwytając poszukiwany przedmiot.
- Ana, uspokój się... Nie możesz prowadzić, nie w takim stanie... – dziewczyna spojrzała zapłakanymi oczami na partnera.
- Zabierz mnie do niej... Proszę... – wychlipała, po czym zaległa w jego ramionach na nowo zanosząc się płaczem.
***
Po rozmowie ze Schlierim, Thomas opadł bezwiednie na krzesło i schował twarz w dłonie. Dzień narodzin jego córki… powinien być najszczęśliwszym dniem w jego życiu, a póki co… był to jego najgorszy koszmar. Co on miał teraz robić? Szukać sali operacyjnej Madlen? Wrócić do małej Lilly? A może powinien zadzwonić do Gudrun i Franza… Siedział tak skołowany wpatrując się bez sensu w jeden punkt na ścianie, póki z letargu nie wyrwało go uczucie czyjejś ręki na barku…
- Thomas? Wszystko w porządku? – to była mama Kristie.
Za nią stał jej mąż. Oboje patrzyli na niego z niepokojem w oczach.
- Z Kristiną i Lilly wszystko w porządku. Chodźcie, zaprowadzę was do nich. – odrzekł wstając z miejsca, po czym skierował się do sali, na której leżały dziewczyny.
Okazało się, że mała spała, podobnie jak Kristina, ale na dźwięk wchodzących do pokoju ludzi, obudziła się. Thomas patrzył w oszołomieniu jak świeżo upieczeni dziadkowie zachwycają się nad słodkością małej blondyneczki w inkubatorze. Cieszył się, że jego córka będzie miała dookoła tak kochających ją ludzi… Nagle poczuł ogromną gulę w gardle. Lena też miała być tą osobą… osobą, która otoczy ją miłością i bezpieczeństwem. Oczy na nowo zaczęły go palić… Musiał jak najszybciej stąd wyjść. Słaniając się na nogach, wypadł z pokoju poporodowego i wręcz biegiem ruszył w nieznanym sobie kierunku. Półprzytomnie przepychał się przez pełne korytarze ludzi. Czuł jak po twarzy płyną mu łzy… jak brzuch zaciska się nieprzyjemnie z tłumionego szlochu. Jego serce… z każdą minutą niewiedzy o stanie ukochanej… rozsypywało się na milion drobnych kawałeczków. Nigdy nie czuł takiej niemocy oraz niepewności. Niepewności czy jeszcze kiedyś przyjdzie mu utonąć w głębi jej spojrzenia.
- Thomas?! – usłyszał za sobą. – Thomas?!
Patricia dopadła do niego w chwili kiedy kolejny raz jego bezwładne ciało miało zamiar osunąć się po ścianie. Zarzuciła sobie jego ramię na szyję i poprowadziła w stronę sali operacyjnej, gdzie Madlen była poddawana zabiegowi. Pomogła usiąść mu na krześle i z przejęciem patrzyła w jak kiepskim jest stanie.
- Czekaj tutaj. – powiedziała. – Spróbuję się czegoś dowiedzieć. – i zniknęła za drzwiami.
Wróciła, jak się Morgiemu wydawało, nim zdążył zamrugać. Usiadła obok niego i złapała za rękę by lekko odzyskał świadomość.
- Thomas, panna Steward została poddana zabiegowi kraniotomii osteoplastycznej by ewakuować krwiaka i zmniejszyć ciśnienie śródczaszkowe, ale także by kontrolować miejsca krwawienia i zapobiegać ponownemu gromadzeniu się krwi. – wyjaśniła, jednak jej słowa ledwie trafiały do chłopaka.
Co to wszystko znaczy? Czy Lena będzie żyła?
- Rokowania są dobre. Musisz być dobrej myśli. – mocniej ścisnęła go za dłoń. – Zostań tutaj, dobrze? Ja muszę iść, ale będę do ciebie zaglądać. – dodała.
Zostań… A gdzie miałby iść? Lilly była pod dobrą opieką, więc nie czuł potrzeby wracania tam w tym stanie. Tylko sprawiłby więcej zmartwień dla Kristie, która i tak potrzebowała spokoju, by dojść do siebie po porodzie. Spojrzał na stalowe drzwi przed sobą… SALA OPERACYJNA, ZAKAZ WSTĘPU. Mimowolnie jego ciało pokryło się dreszczem. Ile to jeszcze potrwa? Kiedy będzie mógł do niej wejść? Złapać ją za rękę? Powiedzieć jak bardzo jej potrzebuje i kocha… Wstał na równe nogi i ruszył w stronę klamki. Mocował się z nią przez dobre kilka minut, póki nie uderzył pięścią w ścianę, czując jak ból rozchodzi się po wszystkich kosteczkach w jego dłoni. Syknął chwytając rękę w drugą, po czym ponownie osunął się po ścianie. To bez sensu… całe jego życie właśnie przestało mieć znaczenie… Bo jeśli ona… zniknie? On zniknie razem z nią.
- Thomas? – ile razy jeszcze dziś usłyszy swoje imię?
Szkoda tylko, że nie z ust osoby, której naprawdę pragnął je usłyszeć. Uniósł swoją zapłakaną twarz. Przed nim kucała Marie. Cała blada… cała roztrzęsiona.
- Morgen! – warknęła Merdit stojąca za swoją mamą. – Mów co się stało?!
Co się stało? No właśnie… co tak właściwie się stało?
- Lena… ona… - zaczął dukać. – Miała wypadek… uderzyła się mocno w głowę. Wykryli krwiaka… ale pękła jej jakaś tętnica. Jest teraz operowana… jakiś zabieg kraniotomii…
- O Boże! – Marie zasłoniła usta ręką, po czym wstała i schowała głowę w ramieniu swojego męża.
- A Lilly? – zapytał Robert.
- Jest już na świecie, cała i zdrowa. – odrzekł wpatrując się ponownie w jeden punkt przed sobą.
- Całe szczęście! – odrzekła Marie z ulgą w głosie, po czym zasiadła na jednym z krzeseł.
- Thomas! – znowu nie ten głos, który chciał usłyszeć.
Zacisnął z negatywnych emocji swoje pięści. To Ana biegła w ich stronę, za nią truchtał zaniepokojony Gregor.
- Ana, zwolnij proszę. – szepnął w jej stronę co nie umknęło uwadze innych.
- Lena! Co z Leną?! – wołała z rozpaczą w głosie.
- Ana, spokojnie. Usiądź proszę. Jesteś strasznie blada. – powiedziała Marie łapiąc dziewczynę za ręce i sadzając na krześle obok siebie. – Madlen jest operowana. Nie wiemy za dużo… Thomas… jest chyba w innym świecie. Dajcie mu na razie spokój. Trzeba być cierpliwym i dobrej myśli. Na pewno za chwilę ktoś do nas przyjdzie.
- Dobrej myśli… - westchnęła Ana czując jak po jej policzkach spływają łzy.
Wstała ze swojego miejsca, by po chwili osunąć się po ścianie obok swojego brata. Chwyciła go za rękę… zero reakcji.
- Thom… co z Kristie? – zapytała. – Lilly? – dodała przełykając ciężko ślinę.
- Wszystko dobrze. Lilly duża i zdrowa. Potem może was do niej zabiorę. – odrzekł podnosząc swoje puste spojrzenie na dziewczynę. – Jak wyniki? – zapytał, na co Ana lekko się skrzywiła.
Powiedzieć mu? Koniec końców obiecała mu pod namiotami stuprocentową szczerość o stanie swojego zdrowia. Ale czy mogła kopać leżącego? Thomas już wyglądał jak sto nieszczęść. Westchnęła bezradnie.
- Wyniki… nienajlepsze. Anemia… - powiedziała nie chcąc obarczać brata tymi najbardziej negatywnymi podejrzeniami. – Bardzo zaawansowana. Nie mogę trenować…
- Przykro mi siostrzyczko. – odrzekł Morgi spuszczając wzrok.
- To nic… Musimy być silni Thomas. – odrzekła Ana mocniej ściskając go za rękę. – Dla niej…
Nagle w korytarzu pojawiła się osoba, której widok zaskoczył dziewczynę. Chłopak biegiem ruszył w ich stronę, po czym nagle… Mer rzuciła się ze szlochem w ramiona Meixnera, który mocno zgarnął ją do siebie. Ana pacnęła Morgiego łokciem w bok, by uniósł na nich swój wzrok. Na jego ustach pojawił się blady uśmiech. Cóż… tragedie zbliżają. Możliwe, że to będzie jedyny pozytyw tej sytuacji.
- Thom… nie uważasz, że warto było by poinformować mamę i tatę? – zapytała nagle blondynka.
- Nie mam na to siły Ana… - odrzekł rozdrażniony. – Nie wiem co miałbym im powiedzieć… Ja… nie wiem co zrobię jeśli ona… - beznadziejnie zapłakał.
- Cicho Thomas. – odrzekła dziewczyna wtulając głowę brata do swojej piersi. – Wszystko będzie dobrze… będzie dobrze… musi…
Nagle w drzwiach korytarza pojawiło się dwóch mundurowych. Spojrzeli twardo po zebranych, po czym ruszyli żwawym krokiem w ich stronę.
- Pan Thomas Morgenstern? – zapytał jeden z nich.
Ana ponownie szturchnęła brata łokciem, bowiem nawet nie zareagował. Uniósł jednak po chwili nieprzytomnie twarz.
- A o co chodzi? – zapytał Robert.
- Jego auto brało udział w dzisiejszym wypadku. – odrzekł beznamiętnie drugi.
- Panowie… za tymi drzwiami moja córka walczy o życie, a wy nam będziecie zawracać głowę rozwalonym autem? – zawołała Marie unosząc się ze swojego miejsca.
- Bardzo nam przykro… proszę zrozumieć. My wykonujemy tylko swoje obowiązki. – oznajmił funkcjonariusz. – Panie Morgenstern, proszę na sekundę.
Thomas posłusznie wstał, po czym ruszył za policjantami.
- Czy ma pan ze sobą dowód rejestracyjny i ubezpieczenie?
Blondyn westchnął bezradnie, wyciągnął portfel i podał im dokumenty, o które prosili.
- Bardzo nam przykro, ale pańskie auto… nadaje się jedynie do kasacji. – oznajmił jeden, na co Thom poczuł nieprzyjemny ucisk w piersi.
Boże… auto skasowane… co się tam do licha stało?! Przed jego oczyma pojawił się nieproszony obrazek miażdżącej się stali z drobnym ciałem Madlen w środku… Poczuł jak zaczyna lekko drżeć.
- Jak do tego doszło?
- Starszy pan dostał zawału za kierownicą… wjechał na skrzyżowanie na czerwonym świetle, akurat w momencie kiedy panna Steward znajdowała się na jego środku. Zmarł w drodze do szpitala… - Thomas mimowolnie zacisnął mocno swoje pięści. – Proponuję by skontaktował się pan z ubezpieczalnią. Na razie wrak zostanie zabrany na jeden z policyjnych parkingów… - tłumaczył funkcjonariusz.
Nagle drzwi od sali, w której operowana była Lena otworzyły się. Wyszedł z niej starszy mężczyzna, w kitlu, ściągając z głowy kolorowy czepek. Thomas w momencie zmaterializował się obok niego.
- Bliscy poszkodowanej? – zapytał patrząc jak wszyscy stają dookoła niego z nadzieją w oczach. – Bardzo mi przykro, ale… - w tym momencie Ana osunęła się prawie na ziemię, gdyby nie refleks Gregora, który w porę ją złapał w swoje ramiona.
Thomas poczuł jakby dostał obuchem w głowę.
- Żyje. – od razu powiedział lekarz, widząc, że jego słowa zostały źle odczytane. – Ale jest w śpiączce… Będziemy próbowali ją wybudzać, ale… Nie ma gwarancji, że się obudzi. Nie wiem kiedy się obudzi… Czy… się obudzi. Mózg człowieka jest niezbadany… Nigdy nie wiadomo jak dany organizm zareaguje. Czasami obrzęk powoduje ucisk mózgu, który upośledza niektóre jego funkcje. Panna Steward jest młoda, nadzieja w tym, że ma do kogo wracać.
- Panie doktorze… - zaczął Robert. – Ale co jej właściwie dolega?
- Ogólny stan pacjentki jest dobry. Nie ma złamań, sporo otarć, rozcięć spowodowanych zapewne pęknięciem szyby. Najgorszy jest jednak uraz głowy… Państwa córka, bardzo mocno uderzyła się w głowę w efekcie czego powstał krwiak, pomiędzy kością czaszki a oponą twardą. Niestety w jego następstwie, pęknięciu uległa tętnica oponowa. Musieliśmy natychmiast operować. Niestety musieliśmy zgolić pannie Steward włosy w tamtym miejscu, ale to przecież niewielka strata jeśli chodzi o ratowanie życia. Postaram się państwu jak najprościej wytłumaczyć na czym polegał zabieg kraniotomii. Podczas zabiegu czasowo wycina się fragment czaszki pacjenta. Pozwala to na pełny dostęp do tkanki mózgu i leczenie wykrytych tam zaburzeń, co dokładnie zrobiliśmy jeśli chodzi o pannę Steward. Pacjentów z urazami mózgu utrzymujemy w śpiączce, by organizm się regenerował, obrzęk ustępował i praca mózgu wracała do normy. Potem ich wybudzamy. W przypadku Madlen nie musieliśmy stosować śpiączki, ponieważ ona sama w nią zapadła. Dlatego ciężko jest ocenić kiedy się obudzi. Niestety… w wyniku zapewne ucisku mózgu nie wiemy jakie szkody wyrządził ten krwiak, ponieważ pacjentka nadal śpi. Myślę, że w tym momencie to wszystko co mam państwu do powiedzenia. O rekonwalescencji po zabiegu opowiem kiedy Madlen się obudzi.
- Panie doktorze… - Marie złapała Mosera za przedramię, kiedy ten chciał się już oddalić. – Ale obudzi się prawda?
- Byłbym głupcem obiecując to państwu… - westchnął lekarz.
- Czy… czy możemy ją zobaczyć? – wydukał Thomas.
- Za chwilę zostanie przewieziona na OIOM. Bardzo proszę pojedynczo i nie za długo. – odrzekł doktor, obrócił się na pięcie i tyle go widzieli.
Marie wtuliła się w ramię męża, Ane zgarnął Gregor, a Mer schowała głowę z jękiem w piersi Meixnera. Thomas stał drżąc lekko na ciele i patrzył na nich pusto… Słowa lekarza echem odbijały się w jego głowie… Nie wiem kiedy się obudzi… Czy… się obudzi… Ponownie poczuł, że musi stąd wyjść… że na jego piersi ktoś położył ogromny głaz, który ciągnął go w dół jak pod wodę. Zaczęło brakować mu tchu, a oczy ponownie zaczęły palić żywym ogniem.
- Thomas? – powoli zaczynał nienawidzić swojego imienia.
Spojrzał jednak w stronę Patrici, która przywoływała go ręką.
- Chodźcie, zaprowadzę was do niej. – rzekła i wszyscy jak jeden mąż ruszyli żwawo za dziewczyną.
Na oddziale intensywnej terapii znaleźli się stosunkowo szybko. Rodzice Madlen szli na przodzie, za nimi Mer i Meixe, potem Ana i Gregor, a Thomas na końcu ledwie powłócząc nogami. Nie musiał patrzeć przez szybę na znajdującą się za nią Madlen żeby wiedzieć, że jest źle. Widok upadającej prawie na kolana Marie, szlochającej w koszulkę Meixnera Mer dało mu przekonanie… że Lena… jego krucha dziewczynka naprawdę nie wygląda dobrze. Ponownie zjechał po ścianie na podłogę chowając twarz w dłoniach. Jęk Ane sprawił, że poczuł się jeszcze gorzej. Dlaczego… dlaczego w tak młodym wieku przyszło im przeżyć tak wiele? Niektórzy przez całe swoje życie nie doświadczyli takiego przeorania jak oni przez ostatni rok. Czy to była jakaś kara? Tylko za co? Za głupie niezdecydowanie czy odejść od jednej i związać się z drugą? Za swoją brawurę i brak pokory? Jak długo życie jeszcze będzie im kłaść kłody pod nogi? Jak długo będzie im płatać figle… Thomas prychnął… jego życie to był jeden wielki dowcip. Narodziny córki, dzień mogłoby się wydawać najważniejszy i najszczęśliwszy w życiu… stał się dla niego agonią w czystej postaci. Jak mógł się cieszyć nowym życiem… jego cząstką, kiedy serce, które podarował Lenie umierało razem z nią… Ile jeszcze przyjdzie im znieść? Jak wiele będą musieli poświęcić by w końcu być szczęśliwi? Dotyk na ramieniu wyciągnął go nagle z pogrążania się w rozpaczy. Thomas uniósł zapłakany wzrok by spojrzeć, że to Meixe usiadł obok niego na podłodze. Czy jakiekolwiek słowa mogły by sprawić, że samopoczucie blondyna ulegnie poprawie? Wątpliwe. Meixner dlatego postanowił tylko być obok. Póki Morgi nie zdecyduje, że jest gotowy stawić czoła widoku Madlen. Nagle z jej sali wypadła Meredit, która konkretnie zanosiła się płaczem. Thom kiwnął głową na znak zgody, by przyjaciel udał się do dziewczyny, sam postanawiając, że teraz przyszła kolej na niego. Kto wie, może blondynka wyczuje jego obecność i postanowi się obudzić. Z takim nastawieniem, chłopak starając się nie patrzeć przed siebie, a jedynie pod nogi, nacisnął klamkę. Potem uniósł swój wzrok i… z jękiem opadł na kolana przy łóżku Leny automatycznie chowając głowę w pościeli. Zapłakał żałośnie… Nie mógł znieść jej widoku… Okropnych okaleczeń na twarzy od szkieł… Głowy ciasno obandażowanej… Sinych ust i rurki, która pomagała jej z oddychaniem. Nie wiedział ile spędził czasu w tej pozycji, póki kolana nie zaczęły mu drętwieć z bólu. Ponownie uniósł na nią swój zapłakany wzrok i delikatnie pochwycił jej rękę w swoje dłonie składając na niej lekki pocałunek. Pieczenie w gardle i tłumienie szlochu nie pozwoliło mu wypowiedzieć choćby słowa. Ale czy jakiekolwiek słowa coś by zmieniły? Thomas poczuł jak ciemność go pochłania… jak ogarnia go zwątpienie i lęk, a świat rozsypuje się na kawałki. Czy kiedyś jeszcze miało być dobrze?
~~~
Dobra, muszę przyznać, że miałam dreszcze czytając to po raz… wtóry. Szczególnie po ostatnich dwóch rozdziałach, które… były przepełnione dobrą zabawą oraz niezachwianą miłością. No cóż… należy Wam się chyba kilka słów wyjaśnienia tego co miało tutaj miejsce. Otóż… to co stało się z Madlen, to… była akcja dawno zaplanowana. Tak naprawdę to z tą myślą powstało to opowiadanie. Nie przypuszczałam, że do tych wydarzeń dojdzie dopiero po 120 rozdziałach haha po takim przeoraniu zarówno Leny, ale też i Morgiego, ale… to wina Thomasa. On sam napisał scenariusz swojego życia. Teraz, po latach, nie mam aż takich wyrzutów sumienia, że z Kristiny zrobiłam taką sucz, bowiem koniec końców, w prawdziwym życiu i tak się rozstali… Powiem szczerze, że po tym co odwalił Thomas nawet było mi łatwiej pisać :) A to, że wypadek Madlen zbiegł się w czasie z ciążą Kristie, no cóż… naprawdę ich sex w Innsbrucku opisywałam zanim „ptaszki w ogóle zaczęły ćwierkać” o Lilly, także… łatwiej było to potem wykorzystać :D Długo biłam się z myślami czy w ogóle wprowadzić osobę Lilly do opowiadania, ale… to jego córka, a ja, mimo iż jest to „całkowita fikcja literacka, wytwór naszej wyobraźni i nie ma związku z rzeczywistością, a podobieństwa do prawdziwego życia są przypadkowe” to jednak bardzo lubię trzymać się faktów. I wiem, że Lilly urodziła się w grudniu, a nie w sierpniu, tym bardziej, że przyszła na świat 3 lata później xD No cóż, czasami trzeba nagiąć rzeczywistość ;)
Co do Ane… powiedziałabym, Doigrała się! Widać dziewczyna nie uczy się na błędach… widać Kanada nie dała jej do myślenia… Potrzebny był kubeł lodowatej wody by w końcu zaczęła przewartościowywać swoje życie. Szkoda, że tak późno… bo może być… za późno. Czy usłyszy wyrok? To mogą być naprawdę długie dwa tygodnie…
Co mogę więcej napisać… uprzejmie prosimy o litość w komentarzach :) Takie kawałki nie przychodzą z łatwością, ale… życie naprawdę kocha płatać figle :)
Także… do następnego! Oby weselszego…
Ania&Madziusa
Nawet nie wiem jak mam zacząć ten komentarz, bo trudno wobec takiej treści zacząć od "dobry wieczór" czy coś w ten deseń...
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo trudny emocjonalnie, pełen skrajności od wielkiej radości z uwagi na narodziny Lily bez komplikacji dla dziewczynki i dla Kristie, przez strach o wyniki Ane aż po największą niepewność o życie Leny.
Życie nie oszczędza bohaterów, było beztrosko a jak się podziało to już po całości...
Wierzę, że Lena się wybudzi, jednak martwi mnie kiedy to nastąpi i z jakim skutkiem, choć nie wyobrażam sobie że cała ta sytuacja zakończy się inaczej niż happy endem, pozostając kiedyś jedynie bolesnym wspomnieniem, które jedynie umocni więzi uczuciowe (miłosne, rodzicielskie, przyjacielskie i każde inne).
Jeśli chodzi o Ane to nie jestem w stanie uwierzyć, że po tylu przejściach w ostatnich miesiącach teraz diagnoza może okazać się najbardziej brutalna z możliwych - i tak czeka ich 2 tygodnie wielkiej niepewności, ale nie wierzę, że to nie będzie nowotwór. Ważne, że tym razem dziewczyna od razu sięgnęła po telefon i zadzwoniła do Gregora, razem dadzą sobie radę ze wszystkim. Zwłaszcza, że dodatkowo jednoczy ich wypadek Leny.
Jednego nie można odmówić - wsparcie jakim darzą się bohaterowie, nie tylko główna czwórka, jest na pewno niesamowite. Wsparcie przyjaciół, członków rodziny jest nieocenione bo właśnie trudne sytuacje pokazują na kogo można liczyć - wtedy opadają wszystkie maski.
Dobrze, że Meredith ma oparcie w Meixnerze, podobnie jak Thomas - coś mi się wydaje, że chłopak będzie potrzebny, żeby nie jedną osobę utrzymać w pionie.
Niecierpliwe czekam na rozwój wydarzeń i mam nadzieję, że po takiej dawce emocji nastąpi to niezwłocznie.
Pozdrowienia i oby jak najszybciej do następnego z lepszymi wieściami.
PS. Szacunek za research medyczny i użytkowaną terminologię medyczną, na pewno opisywanie zabiegów nie było proste ;) Nie mam jednak nic przeciwko by nie było konieczności jej bardziej zgłębiać ;)
Dziewczyny :-/
OdpowiedzUsuńChryste panie co tu się zadziało ja się pytam???
Ja doskonale wiem, że życie nie bywa usłane różami, ale miało być wszystko dobrze lub nieco lepieja, a jest wręcz wybuch bomby...
Mimo, że przeczytałam go kilka dni temu to nadal nie wiem jak go skonentować...
Zafundowałyście tutaj naprawdę bardzo emocjonalny rozdział, po którym płacze mając złamane serce - co świadczy o tym jak wspaniale piszcie, że człowiek dosłownie całym sobą przeżywa emocje bohaterów...
Oj biedne jest te nasze Morgenowskie rodzeństwo...
Zastanawiam się ile jeszcze spadnie na barki Ann...
Nie dość, że ostatnio los łagodnie się z nią nie obchodził to teraz jeszcze te przypuszczenia nowotworu i długie 2 tygodnia czekania na wyniki...
A żeby jeszcze było "weselej" to mamy wypadek Madlen, która naprawdę teraz byłaby jej potrzebna, a, która sama walczy o życie...
Oczywiście bardzo cieszę się, że Thomas został ojcem, ale strasznie boli mnie fakt, że te szczęście miesza się z strachem o życie Lenki...
Kochane... Ja nie proszę - ja błagam by dla obu par szybko znów zaświeciło słońce...
Niech Lena szybko z tego wyjdzie bez żadnych nieprzyjemnych konsekwencji, a Annie niech nie będzie nic poważnego
Pozdrawiam <3 BU$KA <3 :D
P.S. Oczywiście plus za długość rozdziału :-)
P.S.S. Podziwiam za ten medyczny żargon :-)