Przez kolejne dwa dni Thomas okupował łóżko Madlen nie zostawiając jej na dłużej niż kilka minut. Oczywiście nie zapomniał o narodzinach swej córki, nie mógł jednak w pełni się nią cieszyć bez obecności Leny u boku. Jeśli ktoś do tej pory miał wątpliwości co do uczucia jakim Morgi darzył młodą łyżwiarkę… teraz, obserwując jego cierpienie, powinien zdać sobie sprawę, że to była czysta, głęboka miłość. Uczucie, które pochłonęło go bez reszty, ale które sprawiło również, że jego serce pękało na milion drobnych kawałeczków za każdym razem, kiedy Madlen nie otwierała swych oczu na jego prośbę. Próba wybudzenia dziewczyny przez lekarzy się nie powiodła, dlatego Thomas zaczynał powoli tracić nadzieję. Ile miało to jeszcze trwać? Ile był w stanie tego znieść? Tej niepewności… Popadł w pewien marazm… Nic go nie cieszyło, jego życie wyblakło i nawet senny uśmiech Lilly nie potrafił włożyć do jego serca radości. Radości, którą dawał mu każdy dzień spędzony z Madlen. Czy to jeszcze kiedyś powróci? Czy dane mu będzie utonąć w głębi jej spojrzenia? Nie prosił o wiele… tylko by się obudziła, by spojrzała na niego… by jego serce na nowo mocniej zabiło, a ulga pozwoliła odpocząć skołatanym nerwom.
- Thomas? – z głębokiego letargu wyrwał go dotyk dłoni na jego barku.
Uniósł przekrwione oczy, ale minęła chwila zanim poznał osobę, która coś do niego mówiła.
- Thomas… tak nie może być. – to była Kristina. – Siedzisz tutaj już trzeci dzień… To jej nie pomoże. Powinieneś pójść do domu, zjeść coś, wykąpać się.
- Kristie? Gdzie Lilly? – zapytał półprzytomnie.
- Przed salą z Davidem. Wypisali nas.
- Wypisali? To dobrze… - westchnął unosząc się do pozycji stojącej. – Czy… czy mogę przedstawić Madlen naszą córkę? – zapytał, na co Kristie pokiwała głową.
Wyszła z sali, następnie wróciła z małym zawiniątkiem na rękach. Przekazała małą Thomasowi i przez chwilę wpatrywała się w twarz Morgiego, która na ułamek sekundy rozjaśniła się uśmiechem na widok małej kruszyny. Blondyn podszedł z dzieckiem na rękach do łóżka Leny i delikatnie się nachylił.
- Lilly… poznaj proszę swoją… - z niepewnością spojrzał na Kristinę.
- Swoją chrzestną mamę. – dokończyła starsza blondynka podchodząc do chłopaka.
- Swoją chrzestną mamę. – powtórzył Morgi. – Teraz niestety śpi, ale kiedy się obudzi… nie będzie się mogła za pewne tobą nacieszyć. Bardzo na ciebie czekała… pędziła do ciebie, kiedy… - tutaj głos na chwilę mu się załamał.
Czasami… przychodziły takie ponure myśli, że to wszystko była jego winą… Jego samochód… jego dziecko, w drodze, do którego… straciła prawie życie. Pokręcił przecząco głową chcąc odegnać negatywne myśli.
- Wiedz, że będziesz dzieckiem szczególnie otoczonym przez osoby, które bardzo cię kochają. – tutaj pochylił się nad dziewczynką, złożył delikatnego buziaka na jej czole, po czym odwrócił się do Kristie i spojrzał głęboko w jej oczy. – Dziękuję Kristina i przepraszam… przepraszam, że byłem tak beznadziejnym partnerem… że jestem tak beznadziejnym ojcem… - tutaj spuścił bezradnie głowę.
- Thomas… byłeś wspaniałym partnerem dla mnie i jesteś wspaniałym partnerem… dla niej. – wskazała głową Madlen automatycznie unosząc jego twarz ręką. – To piękne jak się nią opiekujesz… to, że ją kochasz… widać jak na dłoni. Czasami żałuję, że twoja miłość do mnie nie była tak silna, ale… tak musiało być.
- Naprawdę cię kochałem. – wyszeptał. – Byłaś moją przyjaciółką, nadal jesteś… miłość do ciebie to była jakby naturalna kolej rzeczy…
- I cieszę się, że owoc naszej miłości trzymasz właśnie w rękach. – uśmiechnęła się spoglądając na słodko śpiącą w ramionach swojego taty Lilly. – No, może nie do końca miłości, ale… cieszę się, że ją mamy, razem.
- Ja również się cieszę. – odrzekł lekko się uśmiechając. – Mimo, że początki nie były najłatwiejsze… przepraszam za wszystko co ci zrobiłem.
- Nie wracajmy do tego. – powiedziała Kristie. – Najważniejsze by Lena do nas wróciła, ale ty… powinieneś trochę odpocząć. – na te słowa Morgi lekko się uśmiechnął, pochylił nad dziewczyną i złożył na jej czole czułego buziaka.
- Mną się nie przejmuj. – oznajmił podając jej Lilly. – Zabierz naszą córkę do domu, postaram się was odwiedzić jak tylko… będę mógł.
- Wiem, że cię nie przekonam, ale… Madlen nie chciałaby byś się tak zadręczał. – spróbowała ostatni raz.
Thomas ponownie lekko się uśmiechnął, po czym wskazał ręką szybę, za którą stali Gudrun i Franz wraz z Davidem i Ane, która wróciła ze stołówki z dwoma kubkami kawy. Jedna dla niej, a druga dla brata. Morgi obrócił się do pogrążonej we śnie blondynki, widząc jednak, że nic się nie zmieniło… wyszedł przed salę przedstawić rodzicom ich wnuczkę. Gudrun jak tylko Thomas zamknął na sobą drzwi pochwyciła go w swoje ramiona.
- Synu… tak bardzo mi przykro. – zapłakała mu do ucha.
Thomas objął rękoma swoją mamę lekko drżąc na całym ciele, walcząc by się nie rozpłakać. Postanowił, że przy innych będzie twardy… swoje słabości mógł okazywać tylko przed Madlen. Miał nadzieję, że jeszcze będzie mu to dane…
- Będzie dobrze mamo… musi. – odrzekł do jej ucha. – Chodź, zobaczysz Lilly. – dodał odrywając się od niej i przesłał słaby uśmiech.
Następne kilka minut spędzili zachwycając się nad słodkością małej Lilly, która była połączeniem delikatnej urody Kristiny i zadziora Thomasa.
- Gudrun… - zaczęła w pewnym momencie Kristie. – Namów proszę swojego syna by pojechał do domu trochę odpocząć… Siedzi tutaj już trzeci dzień.
Morgi skrzywił się na słowa swej byłej partnerki, natomiast Gudrun spojrzała na niego z oburzeniem.
- Thomasie Morgensternie! – warknęła. – Jeśli myślisz, że twoje ślęczenie tutaj pomaga w czymkolwiek Madlen to jesteś w dużym błędzie!
- Mamo… - westchnął Morgi.
- Ana?! A ty? – zwróciła swe oczy w stronę swej najmłodszej córki. – Jak długo tu siedzisz?
- Kilka godzin… - odrzekła skoczkini przerzucając oczami.
Jeśli myśleli, że jej zmęczenie ma tutaj jakiekolwiek znaczenie… byli w błędzie.
- Dzieci… wy chyba nie rozumiecie, że w niczym jej nie pomagacie koczując przy jej łóżku.
- Nie mamo… - odrzekł Thomas bardziej nerwowo niż zamierzał. – To ty nie rozumiesz, że muszę tu być… Ana zapewne czuje to samo. – dodał zerkając na swą siostrę, która pokiwała twierdząco głową.
Następnie po prostu odwrócił się i stanął przy szybie zerkając na drobne ciało Leny po podłączane do wszelkiej możliwej aparatury. Wziął kilka głębszych oddechów, po czym z powrotem spojrzał na swoich bliskich.
- David… zabierz Kristie i Lilly do domu proszę. – skierował w stronę partnera dziewczyny. – Nie ma sensu byście tu dalej siedziały.
- Wiecie co… robimy tutaj zbędny tłum. – odezwał się nagle Franz. – Wydaje mi się, że widziałem jak Gregor parkował pod szpitalem… - i jakby ku potwierdzeniu jego słów, szatyn zmierzał właśnie przez korytarz w ich kierunku.
A za nim Marie i Robert, rodzice Madlen.
- I jak sytuacja? – zapytała matka dziewczyny po krótkim, miłym przywitaniu.
- Bez zmian… - westchnął Thomas. – Zabiorę ich wszystkich byście mogli w spokoju posiedzieć z córką. – dodał.
- Thomas… - Marie chwyciła go za przedramię. – Lilly jest śliczna, Madlen na pewno będzie chciała ją poznać… wróci. Zobaczysz…
- Oby tak było… - odrzekł jedynie, po czym zgarnął całą swoją rodzinę ramionami by wyprowadzić ich spod sali Leny.
Nie chcąc dłużej męczyć małej Lilly, pożegnali się z Kristiną i Davidem, po czym całą piątką udali się do stołówki, gdzie zajęli jeden ze stolików. Franz nie pytając nikogo o zgodę poszedł złożyć zamówienie na posiłek. Był przekonany, że ani Thomasowi ani Ane... Nie było po drodze by zjeść dziś coś ciepłego. Z ich twarzy można było czytać jak z otwartej księgi. Ból... Strach... Bezradność... To wszystko co miało miejsce przed trzema dniami bardzo ciążyło na najmłodszych z grona Morgensternów. Chwilę później jedzenie zagościło na stołach. Ana widząc totalnie wyłączonego przed sobą brata gmerała widelcem po talerzu. Gregor zmierzył ją wzrokiem pełnym troski, ale i złości zarazem. Przecież... Powinna bardziej o siebie zadbać... z drugiej strony wiedział jaką ma relację zarówno z Thomasem jak i Madlen... Czy można było oczekiwać, że ich cierpienie nie będzie jej bólem?
- Dzieci... Nie możecie nic nie jeść... Musicie mieć energię... – zaczęła Gudrun. – Franz weź... Zareaguj... Tylko na nich spójrz... – dodała szukając wsparcia u męża.
- Thomas, przykro nam z powodu tego co się wydarzyło synu, ale... Najważniejsze, że Madlen żyje... Nie trać wiary, że te mroczne dni miną... – powiedział spokojnie Franz.
W Thomasie wszystko się zagotowało... Żyje... Co z tego, skoro ciągle śpi? Co z tego, skoro sami lekarze mówią, że nie wiadomo co będzie dalej? Co z tego, jeśli jego życie... Może stracić sens, bo koniec końców nie wstanie? Mroczne dni miną? Tyle razy to słyszał, tylko kiedy?! Widząc jego brak reakcji, Franz spojrzał na swoją najmłodszą pociechę co nie umknęło uwadze Gudrun. Kobieta pokiwała przecząco głową.
- Córciu, czy oby na pewno jesteś tu kilka godzin? Słabo wyglądasz... – wymawiając te zdanie spojrzała wymownie na Gregora, szukając współpracy czy też odpowiedzi na pytanie, które postawiła dziecku.
Sam wzdrygnął rękoma. Od trzech dni żadne jego argumenty ani prośby nie trafiały do Ane i Thomasa... Przejęci czuwaniem nad Madlen, koczowali w szpitalu... Ponowny brak reakcji córki zniechęcił mamę do komentarza.
- Dobrze... Może zmienimy nieco temat, bo widzę, że szpital was wyłączył... Gregor, świetne konkursy w Zakopanem, gratulacje. A kiedy zobaczę moją najmłodszą latorośl na skoczniach świata? Zwykle podchodziłaś do letnich konkursów, a tymczasem... Żadnego startu w Grand Prix? Jak idą twoje treningi? – zagadnął Franz.
- Tato! Naprawdę myślisz, że teraz jest czas by gadać o skokach?! Nie wierzę, naprawdę! Ona walczy o życie! O życie, rozumiesz? – dziewczyna wstała podirytowana od stołu, by po chwili prawie na niego upaść.
Dość gwałtownie zachwiała się, a złapanie rantu uratowało od ostatecznego upadku. Szybko zaczęła próbować przywołać się do porządku, jednak osłabienie dało solidnie we znaki. Nogi wyraźnie nie współpracowały. Postanowiła wyjść na moment ze stołówki co sprawnie wykorzystał Franz udając się za nią.
- Ana, co tak naprawdę się dzieje? Czy to wyłącznie kwestia Madlen? – spojrzał pytająco na dziewczynę.
Nie miała najmniejszej ochoty rozmawiać ani o wypadku Madlen, ani o sporcie, ani tym bardziej o swoim życiu. Ostatnie wyboje sprawiły, że mimo młodego wieku czuli się jak doświadczeni ludzie po wyraźnych przejściach. Stanęła w milczeniu ślepo wpatrując się w jeden punkt za oknem.
- Ana... Nie zrozum nas źle, my się po prostu o was martwimy. – Franz złapał ją za rękę.
Jego oczom ukazały się świeże nakłucia po ostatnich badaniach dziewczyny. Widząc jego pytające spojrzenie lekko się skrzywiła.
- Dostałam zakaz treningów od lekarza... Mam anemię tato... – westchnęła. – Te ukłucia to niestety wyłącznie potwierdzenie... Nie wiem kiedy wrócę, czy wrócę... Jeśli tak, to na jakich zasadach... Nic nie wiem, ale na chwilę obecną... Nie myślę o tym... Zresztą teraz to i tak bez znaczenia... Chcę być przy Thomasie, przy Madlen... – dziewczyna ścisnęła mocniej dłonie na znak złości i bezradności.
Nie miała siły myśleć o swoim stanie zdrowia, kiedy najbliżsi jej sercu ludzie cierpią i to w taki sposób. Życie jest doprawdy niesprawiedliwe...
- Ana... – tata chwycił ją mocniej w ramiona by okazać jej wsparcie. – Córeczko, jestem naprawdę szczęśliwy widząc jakie wartości przejawiasz... jesteś oddaną siostrą, przyjaciółką, ale tym bardziej powinnaś nieco odpocząć... Myślę, że Gudrun przekona Thomasa do powrotu do domu chociaż na trochę, a ty tymczasem... Może mogłabyś z Gregorem chociaż na noc zajechać do Spittal?
- I wysłuchiwać pretensji mamy jak o siebie nie dbam, albo co gorsze jak Gregor o mnie nie dba? – prychnęła zdecydowanie.
- To troska Ana... Co do Gregora myślę, że mu wybaczy... Zna ciebie i twoją upartość...
- Po kimś to podobno mam. – po raz pierwszy dziewczyna wysiliła się na uśmiech myśląc o tym, ile razy usłyszała od Gudrun, że to wada ojca.
Tymczasem w stołówce Gregor próbował wesprzeć biedną Gudrun w rozmowie z Thomasem. Kobieta zbliżyła krzesełko do syna i położyła dłoń na jego ramieniu.
- Synu, wiem jak bardzo ją kochasz... Jak bardzo jest ci bliska... Doskonale wiemy, że miłość to nie tylko słowa... A przede wszystkim czyny. Czuwając przy niej pokazujesz to co czujesz... Ale Madlen... Może nie znam jej zbyt długo, ale widziałam jakim uczuciem cię darzy... Widziałam już wiele w życiu, ale to spojrzenie pełne troski i miłości w twoim kierunku... Ona... Nie chciałaby byś koczował tu dniami i nocami... Pragnęłaby byś wypoczął, zbierał siły na dalszą walkę... Madlen potrzebuje silnego partnera... Natomiast Lilly potrzebuje żywego ojca... Nie możesz się tak umartwiać... Miłość to potężna broń, która potrafi zdziałać cuda, jestem przekonana, że ona... Wie, że tu jesteś, czuje to... Będzie walczyć dla ciebie, ale też musisz mieć siłę by w tej walce nadal trwać... Wróć chociaż na moment do domu, weź prysznic, odpocznij...
- Mamo... – ścisnął nieco mocniej jej dłoń na znak zrozumienia jej słów.
- Thomas, prawdziwa miłość zawsze znajdzie drogę by się odnaleźć. Madlen wróci do nas... Jestem o tym przekonana... Chodź, zabierzemy cię do domu...
Blondyn spojrzał w strapione oczy rodzicielki. Nie miał siły się z nią mocować ani tłumaczyć swoich racji. Nie chciał też okazywać swojej słabości i niemocy dlatego pokiwał twierdząco głową na znak zgody i razem z Gudrun i Gregorem wyszli ze szpitalnej stołówki, gdzie rozmową nadal zajęci byli Franz i Ana.
- Gudrun, zabierzemy Gregora i Ane do Spittal na noc, Thomas może chciałbyś... – rzucił Franz.
- Wrócę do mieszkania w Villach, chcę pozostać tutaj na miejscu... – odrzekł, po czym czule pożegnał rodziców, siostrę oraz jej partnera i z lekko opadniętymi ramiona ruszył w swoją stronę.
Nogi same zaniosły go pod salę, w której leżała Madlen. Nie mógł wyjść bez pożegnania… Czarne myśli, o tym, że nie miałby do kogo tutaj wracać na nowo spowiły jego serce. Spojrzał przez szybę jak Marie, Robert i Meredit siedzą dookoła śpiącej Leny. Wyglądała niby tak spokojnie… jak gdyby nic nadzwyczajnego się nie działo. Ale przecież się działo… jej mózg, nie działał w prawidłowy sposób, bo jak inaczej wytłumaczyć tę śpiączkę? Poczuł nagle jak przez jego ciało przechodzi nieprzyjemny dreszcz. Nawet nie chciał myśleć jakie skutki spowodował w głowie blondynki ten krwiak… z czym przyjdzie im się zmagać po jej wybudzeniu… Bo się wybudzi, musi. Wziął głęboki oddech i lekko nacisnął klamkę przekraczając próg pomieszczenia. W ciszy podszedł do zgromadzonych i bezradnie spojrzał na swą ukochaną. Nie musiał pytać czy zadziało się coś nowego. Lena leżała w tej samej pozycji już od trzech dni…
- Thomas… mam nadzieję, że masz zamiar dziś udać się do domu? – zapytała Marie, na co chłopak pokiwał twierdząco głową.
- Muszę jutro pojechać na ten komisariat i spotkać się z ubezpieczycielem. Dogadać kwestie auta zastępczego i rozliczyć szkody… – odrzekł jałowo. – Muszę też skontaktować się z Audi, koniec końców samochód był przez nich zasponsorowany…
- Na pewno dadzą ci drugi. – odrzekła beznamiętnie Mer.
Thomas spojrzał zrezygnowany na dziewczynę, która została upomniana prze swoją matkę. Morgi kolejny raz poczuł jak gdyby to wszystko… było jego winą. Podszedł do Leny, złożył na jej czole czułego buziaka, lekko pomiział jej policzek, po czym żegnając się opuścił salę dziewczyny.
- To nie była twoja wina Thomas… - usłyszał z ust Roberta.
Zatrzymał się na chwilę w drzwiach, ale nie odwracając się, zatrzasnął je po chwili za sobą.
Koniec końców Gudrun udało się zmusić Thomasa do powrotu do domu. Chłopak od środowego poranka w nim nie był… Wszedł do środka i pierwsze co zobaczył to portfel Madlen, który leżał na podłodze w korytarzu. Podniósł go lekko drżącymi rękoma i ruszył w głąb mieszkania. Zapach perfum dziewczyny unosił się w powietrzu, co spowodowało bolesny ucisk w sercu chłopaka. Wiedział, że powrót do pustego apartamentu to nie będzie dobry pomysł… Wszystko tutaj przypominało mu o niej. Ale gdzie miał iść? Gdzie jak nie do domu, który dzielił razem z Madlen. Stając na środku między salonem a kuchnią, bez sensu zaczął wpatrywać się w okno. A co jeśli ona się nie obudzi? Co on wtedy zrobi? Czy da radę żyć… bez niej? Poczuł jak ogarnia go okropne znużenie i niemoc… niczym w autopilocie ruszył wolno po schodach w stronę sypialni. Wiedział, że obecność tam może przysporzyć mu jeszcze więcej cierpienia, ale… nie mógł się powstrzymać. Wszedł do środka i mimowolnie się uśmiechnął. Łóżko było idealnie zaścielone. To Madlen zawsze o to dbała. Ruszył w stronę wielkiego mebla, na którym tak wiele magicznych chwil spędzili razem… ale i najzwyklejszych, nocnych przytulasów. Nagle poczuł jak wszystko w nim pęka… jak uczucia, które starał się dusić, wypełniają całe jego ciało. Broda zaczęła mu drżeć… brzuch zaczął się boleśnie zaciskać, a oczy zapłonęły od niewylanych łez. W pewnym momencie po prostu wybuchł… rozpłakał się jak małe dziecko, wyjąc jak zranione zwierzę… padł na kolana przed łóżkiem. Potem zwinął się w kłębek do pozycji embrionalnej i tak pozostał do rana… złamany.
***
Przez kilka kolejnych dni Ana wciąż czuwała przy łóżku Madlen na zmianę z Thomasem. Mimo swojego słabszego samopoczucia nie planowała odchodzić od łóżka najdroższej przyjaciółki, która wciąż nie odzyskiwała przytomności. Siedząc na krześle spojrzała na pikającą aparaturę. Jak długo to życie będzie płatać im figle? Przecież mają dopiero po 19 lat?! Czy to naprawdę tak dużo by być bogatym w takie przeżycia? Sama walczy z chorobą, która ma bliżej nieznane podłoże, a jej przyjaciółka walczy o życie... Mimo, że została ciocią małej Lilly, nie do końca umiała się tym cieszyć... W końcu czy pojawienie się nowego życia miało kosztować utratę kolejnego? Nie! Nie ma na to jej zgody! Nie wyobrażała sobie, funkcjonowania bez Madlen...W końcu tak wiele dla siebie znaczyły. Ból, był coraz bardziej nie do zniesienia. Dlaczego? To pytanie... Ciągle pozostawało bez odpowiedzi... Chwilę później chwyciła drżącą ręką dłoń przyjaciółki, która leżała bezwładnie na łóżku i na nowo się rozkleiła.
- Madlen... Ile jeszcze to będzie trwało? Jak długo zamierzasz spać? Brakuje mi ciebie... Mam ci tyle do powiedzenia... Siostro, potrzebuję cię... Dlaczego się nie budzisz? Dlaczego nie obdarzysz nas swoim ślicznym uśmiechem? Morgen wyrywa sobie włosy z głowy... Przecież lubisz jego kręcone włosy... – zaśmiała się mimowolnie przez łzy. – Nie rób nam tego... Jesteś silną kobietą! Obudź się w końcu Madlen Steward. Chociaż jedno mrugnięcie... żebym mogła być już spokojniejsza... żeby cała twoja rodzina mogła odetchnąć z ulgą... Wszyscy się martwimy, czekając na twoją pobudkę. Zobacz... Jestem tu... Czekam... Cały czas, tak jak ty byłaś przy mnie, kiedy cię potrzebowałam. Tak ja... Zostanę przy tobie tak długo jak będzie potrzeba. Tylko obudź się wreszcie. Proszę... – załkała żałośnie Ana. – Naprawdę nie jest łatwo wytrzymywać ostatnie dni i godziny... Jest naprawdę ciężko... Pragnę być przy tobie, jak się obudzisz... Ale brakuje mi już argumentów dla Gregora. Ty doskonale wiesz, jak mnie kocha... Martwi się, a ja... Cóż... Chyba nie umiem myśleć o sobie, kiedy ty... – dziewczyna znowu ciężko złapała oddech na myśl o tym co się dzieje z jej przyjaciółką. – Sama walczysz... Możesz mi powiedzieć dlaczego mamy tak przerąbane w tym życiu? A miałam nadzieję, że dorosłość daje więcej radości... Chrzanić takie życie! Ty sama wiesz, kiedyś miałam wiele marzeń... Sportowych i życiowych... Redukuje je na chwilę obecną do jednego, po prostu do nas wróć... Wtedy wszystko się ułoży... Kocham cię Madlen... Tak bardzo chciałabym byś była teraz przy mnie...
Wszystkiemu bacznie przysłuchiwał się Gregor, którego obecności Ana nie zarejestrowała. Łzy same cisnęły mu się do oczu. Z jednej strony był szczęśliwy, że między dziewczynami była taka więź... Tak wiele sobie wzajemnie zawdzięczały. Bez względu na to czy to dobre czy złe chwilę – zawsze dzieliły je razem... Taka potęgą prawdziwej przyjaźni. Wiedział więc, że nie odpuści chociaż sama była słaba. Czy to znaczyło, że cała ta sytuacja spłynęła po nim jak po kaczce? Absolutnie nie... Jedyne co mógł dać na chwilę obecną Thomasowi i Ane to wsparcie... Ale z drugiej strony jego ukochana ostatnimi dniami nie dosypiała, mało jadła... Widmo nowotworu nie dawało mu spokoju. Powinna się bardziej oszczędzać... Takie były zalecenia lekarza, a on naprawdę się o nią bał... Czy było w tym coś dziwnego? Chwilę później blondynka poczuła na swoim ramieniu jego dłoń.
- Ana... Choć do domu, odpocznij trochę. – powiedział z troską w głosie.
- Gregor... Wszystko jest w porządku... Dam radę. – wysiliła lekki uśmiech w kierunku partnera.
Szatyn westchnął na myśl o swej bezradności. Ilekroć próbował przekonać Ane czy Thomasa do odpoczynku i krótkiej regeneracji... Nie dało się... Ale czy siedzeniem można było cokolwiek pomóc i przyspieszyć?
- Ana... Chociaż trochę... Masz silną anemię, powinnaś więcej spać, jeść... Jestem przekonany, że i ona... – spojrzał na łóżko, gdzie leżała ich przyjaciółka. – Też powiedziała by ci to samo... Musimy być silni... Mamy dla kogo... – ścisnął lekko jej dłoń na znak szczerości swych słów.
Ana spojrzała zapłakanymi oczami na Gregora. Doskonale wiedziała, że ma rację. Jednak zawsze z Madlen mogły na siebie liczyć... Kiedy straciła ciążę, jej najdroższa przyjaciółka nie kalkulowała kosztów, zawsze była obok... Nawet kiedy jej zachowanie względem niej zostawiało wiele do życzenia. Czuła, że jest jej to winna. W końcu były przyjaciółkami na dobre i na złe.
- Ana... Nie chcę cię stracić... – powiedział cicho czując, że brakuje mu argumentów na walkę z nią.
Poczuł silne ukłucie w sercu na myśl o tym co ona robi. Na jakie poświęcenia jest gotowa. Dziewczyna spojrzała na niego. Jej oczom brakowało błysku... Było widać jak bardzo jest zmęczona, ile łez wylała czekając choćby na jeden ruch przyjaciółki.
- Gregor... Zostańmy... Jeszcze trochę... – chłopak słysząc po raz wtóry odmowę wyjścia, zaległ bezradnie na krześle obok.
Cóż... Starał się zrozumieć... Ale czy potrafił? Nie do końca... Nie w takiej sytuacji, gdzie sama powinna stawić czoła chorobie i walczyć. Czuł jak jego serce rozrywa niemiłosierny ból. Ponownie poniósł porażkę... Widok Thomasa w drzwiach przyniósł mu nieco ulgi... Może on w końcu zmotywuje Ane do wyjścia? W końcu znał jej stan... Spojrzał z nadzieją na starszego kolegę szukając ratunku. Blondyn bez słów zrozumiał aluzję wysłaną przez Gregora, który wzruszył ramionami ze zmartwienia. Morgi wzrokiem poprosił, by szatyn zostawił ich na moment samych.
- Ciągle bez zmian... – westchnęła spoglądając na dosiadającego się do niej brata.
- Ana... Mi też jest ciężko... Nawet nie wiesz jak bardzo... – zacisnął nieco mocniej dłonie by ostatecznie się przy niej nie rozkleić.
Kolejne dni... Godziny... Ciągnące się w nieskończoność...
- Thomi... Jak długo to jeszcze potrwa? Czy ona naprawdę nie mogłaby się już obudzić? – siostra wyrwała go z letargu myślowego.
- Nie wiem Ana... Widać tak musi być... – westchnął czując ogromną niemoc.
Spojrzał ponownie na Madlen, która wciąż pozostawała w bezruchu. Po chwili jego wzrok wrócił na siostrę. Gregor miał rację... Powinna odpocząć... Osłabienie było widoczne gołym okiem... I choć naprawdę cenił jej wsparcie, nie mógł pozwolić by była tutaj cały czas nie bacząc na swoje zdrowie.
- Siostrzyczko, idź odpocznij... Ja teraz poczuwam...
- Zmówiliście się z Gregorem? – dziewczyna nieco się spięła na myśl zachowania dwóch bliskich jej mężczyzn.
Może zachowywała się czasem irracjonalnie... Ale... Nie chciała by decydowali za nią. Czuła silną potrzebę być blisko brata i przyjaciółki.
- Obiecuję, że dam ci znać jak coś się zmieni... Masz silną anemię i musisz zacząć z nią walczyć... Nie zniósłbym myśli, że i tobie mogłoby się coś stać... – rzekł spokojnie pokazując, że nie ma już sił by jeszcze z nią się o to mocować.
Na szczęście ratunek przyszedł z mało spodziewanej strony.
- Czy ja dobrze usłyszałem, anemia? – usłyszeli nagle trzeci głos.
Okazało się, że do Madlen przyszedł lekarz, sprawdzić jak wygląda sytuacja pacjentki. Spisał parametry do karty, po czym spojrzał pytająco na Thomasa.
- Które z was ma problem z anemią?
Thomas skinął na siostrę. Medyk pokiwał przecząco głową.
- Widziałem już tu panią wcześniej. Proszę dać mi rękę? – Ana niechętnie wykonała polecenie medyka. – Jak długo tu pani siedzi? – spojrzał na jej lekko czerwone oczy.
- Co za różnica... – westchnęła.
- Powinna pani odpocząć... Ciśnienie jest nienajlepsze... Czy bierze pani leki z żelazem? – spytał.
Morgi lekko się uśmiechnął. Wiedział, że chyba lekarz jest jedyną osobą, która jest w stanie przywołać jego siostrę do porządku. Skoro argumenty jego i Gregora nie działały, to może lekarz coś zaradzi... Widząc jej brak reakcji, doktor postanowił działać. Choć dziewczyna próbowała początkowo protestować, nie miała sił by długo mocować się ze służbą zdrowia. Lekko chwiejnym krokiem w asyście Gregora i medyka udała się na zaproponowane przez niego badanie do jego gabinetu.
- Pani Morgenstern... Z anemią naprawdę nie ma żartów... Z tego co słyszę, czekacie państwo na wyniki biopsji... Powinna się pani oszczędzać... Podam pani żelazo, ale proszę iść odpocząć, nieco się zregenerować...
- Ale ja muszę tam wrócić...
- Ale ja pani tam nie wpuszczę... Jest pani osłabiona... – Ana wykrzesała możliwie zabójcze spojrzenie w kierunku medyka.
Nie robiło to na nim jednak najmniejszego wrażenia.
- Mógłby pan zabrać dziewczynę do domu? Niech odpocznie, koniecznie kupi pan te zastrzyki od profesora... – Gregor pokiwał twierdząco głową.
Szybko napisał SMS do Thomasa, że udało się Ane zmusić do opuszczenia szpitala, po czym ruszyli do mieszkania Morgiego.
Tymczasem blondyn po odczytaniu SMSa od Gregora, opadł z ulgą na krzesło obok Madlen. Spojrzał na spokojne lico swej dziewczyny i cicho westchnął. Wczoraj Lenie została usunięta rurka intubacyjna, zastąpiona zwykłą nosową dzięki czemu będzie mogła nadal z łatwością oddychać, ale także nie sprawiać już wrażenia... umierającej. Drobne ranki od szkieł również zaczęły się goić, a jej twarz zaczynała nabierać koloru. To tylko podnosiło Thomasa na duchu, bowiem mocno wierzył, że dziewczyna lada dzień się obudzi.
- Och Lena… twoja przyjaciółka nieźle daje nam popalić. – zaczął mówić, po czym wstał i poprawił jej poduszkę. – Gdybyś tu była… mam nadzieję, że porządnie potrząsnęłabyś Ane, ponieważ ona… w ogóle o siebie nie dba. – ponownie opadł na krzesło przysuwając się do dziewczyny. – Byłem wczoraj zobaczyć Audi… naprawdę, to mną mocno wstrząsnęło. Patrząc na jego wrak… cieszę się, że żyjesz, bo ten wypadek… mógł się skończyć o wiele gorzej. Dali mi już auto zastępcze. Mam chyba jakąś traumę, bo wsiadając do samochodu… ręce zaczynają mi się dziwnie trząść. Niby każdy upadek podobnie jak wypadek coś w tobie pozostawia… Czasami blizny, często ból, zawsze wspomnienia… I mimo, że nie byłem z tobą w samochodzie… Oddałbym wszystko byś to ty się w nim nie znalazła. Niestety… nie mogę cofnąć przeszłości. Podejrzewam, że twoja pobudka zmieniłaby wszystko… więc może zechciałabyś łaskawie się obudzić? – zapytał. – Byłem dziś rano u Lilly… jest śliczna, tak jak z resztą mówiłaś. Może nie ma błękitnych oczu jak ty czy ja, ale ta głębia brązu… one są wręcz miodowo złote… mówię ci… spogląda na człowieka jakby go chciała przejrzeć na wskroś. Od razu uśmiech maluje się na twarzy. Już nie mogę się doczekać kiedy się poznacie. Przepadniesz… podobnie jak ja. Myślenie o Lilly sprawia, że mogę na chwilę zająć myśli czym innym… wypełnia mnie uczucie ciepła i szczęścia, ale to jest tylko chwilowe, ponieważ szybko przypominam sobie, że miałem się nią cieszyć razem z tobą. – tutaj zrobił dłuższą pauzę. – Och Madlen… co ja mam robić? Co mówić mediom? Staram się trzymać ich stąd jak najdalej, ale moje nazwisko na tym nieszczęsnym samochodzie… zdradziło wszystko. Mam twoje rzeczy… ubranie dawno wyrzuciłem, było całe poplamione krwią no i rozcięte przez ratowników… Ale twój telefon, naładowałem i teraz… ciągle tylko słyszę jego dzwonienie… Proszę zbudź się bym mógł oznajmić światu, że z tobą wszystko w porządku… - westchnął bezradnie. – Wiesz… leży tutaj niedaleko mała dziewczynka… jest przytomna, ale bardzo cierpi. W ostatnim czasie, oprócz uśmiechu na twarzy Lilly, tylko ona powodowała momentami moje lepsze samopoczucie… Oczywiście mnie rozpoznała i poprosiła o autograf, ale tak naprawdę… czeka tylko aż się obudzisz by móc zrobić sobie z tobą zdjęcia. To jakaś twoja mała fanka. Myślę, że nie masz w takim razie wyboru. Nie możesz przecież zawieść swoich fanów?
- Thomas? – usłyszał nagle swoje imię, które wyrwało go z lekkiego monologowego letargu.
To byli dziadkowie Leny, Sofia i Benajmin, którzy weszli po cichu do środka.
- Jak ona się czuje?
- Bez zmian… - westchnął chłopak. – Chcą państwo przy niej sami posiedzieć? Może przyniosę kawę?
- Nie Thomas… zostań. – odrzekł Ben.
Nagle Morgi spojrzał na szybę oddzielającą pokój Leny od korytarza, za którą stał młody chłopak. Wysoki brunet, którego nie kojarzył. Zacisnął mocniej pięści i żwawo wymaszerował z sali.
- Co pan tutaj robi… media nie mają tutaj dostępu. – warknął w stronę chłopaka.
- Ja… - zaczął jąkać się brunet z niedowierzaniem wpatrując się w leżącą na łóżku Madlen. – Ja… chciałem zapytać jak ona się miewa… - zapytał na co Morgi zrobił skonsternowaną minę.
- Znacie się? – zapytaj podejrzliwie.
- Nie, ale…
- To proszę stąd odejść. – odrzekł rozdrażniony.
- Ale…
- Więcej razy nie poproszę. – powiedział złowrogo robiąc krok w kierunku bruneta.
Chłopak spuścił wzrok i odmaszerował w tylko sobie znanym kierunku, a Thomas podejrzliwie odprowadził go wzrokiem. Potem ponownie bezradnie westchnął i wrócił na salę.
***
Mijając kolejną ulice Villach Ana spojrzała proszącym wzrokiem na partnera. Wiedział już co za tym stoi, byli bowiem nieopodal mieszkania Kristiny. Szczerze... Nie miał najmniejszej ochoty się zatrzymywać, bo wiedział, że sami powinni regenerować swoje siły... Tym bardziej Ana, która jak zwykle myślała o wszystkich, tylko nie o sobie. Dziewczyna wynegocjowała jednak krótką wizytę tłumacząc, że zarówno Madlen jak i Thomas... Otoczyliby dodatkową opieką kobietę, która urodziła jej bratanicę. Tego pragnęli przed porodem... A wiadomym było, co się stało. Dość szybko znaleźli się pod domem Kristiny, gdzie drzwi otworzył im jej partner. Blondynka ochoczo wpuściła parę do środka licząc na chwilę rozmowy. Była ciekawa czy coś uległo zmianie, jeśli chodzi o Madlen, a nie chciała dodatkowo obciążać telefonami Thomasa. Ana na samą myśl poczuła ścisk w brzuchu. Jak mogą spokojnie rozmawiać w momencie, gdy Thomas odchodzi od zmysłów, a stan Madlen wciąż pozostawał bez zmian... Mocniej ścisnęła dłoń Gregora by nie upaść z nadmiaru negatywnych emocji i zmęczenia... Tak bardzo wszyscy cieszyli się na myśl o narodzinach Lilly... Tak bardzo na nią czekali... A teraz kiedy była już na świecie nie każdy mógł radować się tym cudem... Myśleli o organizacji zabawy z okazji przyjścia na świat dziecka... Mieli wspólnie celebrować chwilę... Nie mogli... Życie było zbyt przewrotne...
- Ana, strasznie zbladłaś... Usiądź może. – poprosiła Kristina patrząc zaskoczona na zawieszenie dziewczyny. – Co się dzieje Gregor?
- Ana dopiero wyszła ze szpitala od Madlen. Sama zmaga się z anemią... – westchnął niemrawo, uświadamiając Kristie co się dzieje.
Dziewczyna nieco się skrzywiła. Studentom medycyny nie trzeba było tłumaczyć skąd się bierze ta choroba... Ich skromną konwersację przerwało ciche kwilenie małej z drugiego pokoju. Świeżo upieczona mama poszła po dziecko, polecając Davidowi zająć się gośćmi. Chwilę później szklanki z sokiem trafiły do rąk parki, która przyszła w odwiedziny do mieszkania eks Thomasa. Blondynka przyszła z małym zawiniątkiem do salonu.
- Chcesz potrzymać bratanicę? – spojrzała na Ane, która siedziała w fotelu.
Przez krótką chwilę dziewczyna patrzała jak zahipnotyzowana na dziecko brata. Taka mała... Taka krucha... Taka bezbronna i niewinna... Wolna od zła tego świata... Blondyneczka z brązowymi oczami... Mała czując się spokojnie w ramionach cioci zasnęła ponownie, układając swoje usta w lekki uśmiech. To rozczuliło Ane, ale z drugiej strony... Poczuła ukłucie bólu. Jeszcze chwilę temu sama spodziewała się dziecka, które miało być towarzyszem małej Lilly... Gregor widział jej rozterki... Czuł, że nie będzie to łatwa przeprawa, ale sama zdecydowała się na te odwiedziny.
- Witaj Lilly... Jestem twoją ciocią... Cieszę się, że cię widzę, że jesteś zdrowa i bezpieczna w domu choć tak spieszno było ci na ten świat... – po chwili mocniej ścisnęła swoje oczy.
Przecież jej narodzinami mieli wszyscy się radować... A ostatnie tygodnie były pasmem wyłącznie ciężkich emocjonalnie wydarzeń.
- Przepraszam was... Kumulacja emocji... – rzuciła widząc ich lekko zdezorientowane twarze. – Lilly... Jest naprawdę piękna... Mogę wam jakoś pomóc? – spytała spoglądając z nadzieją na eks brata.
- Ana, dziękujemy, dajemy sobie radę... Mów lepiej jak się ma Madlen? Jak się czuję Thomas? – spytała Kristina.
- Bez zmian... Wciąż czekamy... – pochyliła głowę dziewczyna, jednocześnie wyjmując telefon by sprawdzić ewentualne połączenie od brata.
Dalej nic... Zero nowych wiadomości.
- Ana... Wszystko będzie dobrze, Madlen... Jest silną, młodą kobietą... Jest twarda...
- To czekanie... To najgorsze co można byłoby wymyśleć... Powiedz mi jak długo to może trwać? Czy... Ona w ogóle wstanie?
- Nie trać nadziei... Ma do kogo wracać... Ma ciebie, rodzinę, a przede wszystkim Thomasa... Potrzebuje czasu by dojść do siebie...
- Ale... Da radę prawda? – spojrzała pytająco na przyszłych medyków.
- Ależ oczywiście, że da! Musimy być tylko cierpliwi. Wiem Ana, że nie jest to łatwe, ale... Nie da się przyspieszyć pewnych rzeczy... – westchnęła wyrażając swoją niemoc starsza. – Jest jednak pewna rzecz, którą możesz zrobić. – młodsza spojrzała z nadzieją na Kristinę, wierząc że jest coś czym może pomoc. – Życie toczy się dalej Ana, musisz sama o siebie zadbać... Myślę, że ona nie chciałaby byś sama... się tak umartwiała, a Thomas... Potrzebuje silnego wsparcia. Może je mieć w tobie tylko wtedy, gdy sama będziesz silna. Pamiętaj o tym.
Choć różnie w ich relacji bywało... To wiedziała, że słowa Kristiny są naprawdę szczere i trzeźwiące. W odpowiedzi pokiwała tylko głową. Gregor zasugerował dziewczynie czas na zakończenie odwiedzin. Dopiła resztę soku, po czym ucałowała Lilly w malutkie czółko i żegnając się z blondynką i jej partnerem opuścili wraz z Gregorem mieszkanie. Chwile później znaleźli się w mieszkaniu jej brata, gdzie mieli zaznać nieco odpoczynku.
- Greg... Czy nasze życie musi być wyłącznie wyboiste? Kiedy zaznamy spokoju? Jeśli Madlen... Jeśli cokolwiek się stanie... – blondynka momentalnie poczuła mocny ścisk w gardle.
I się rozkleiła... Szatyn czule ją przytulił, mówiąc do ucha jednocześnie kojące słowa pocieszenia.
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz... – i choć powiedział to z pełną ufnością, to nie przekonał jej, że tak właśnie będzie.
Bez wiary spojrzała na chłopaka, po czym zaległa na sofie czekając na kolację, którą miał zgodnie z zapowiedzią dla nich przyrządzić. Chwilę później odwrócił się z gotowym daniem i dostrzegł... Śpiącą spokojnie na kanapie Ane... Cicho westchnął, jednak postanowił jej nie budzić. Widać tak jej organizm zareagował na nadmiar stresów... Opatulił ją kocem by następnie samemu się przygotować do snu z wiarą, że przyjdą lepsze dni...
***
Thomas tymczasem jak łatwo można było się domyśleć siedział przy Madlen i… czytał jej książkę. Ostatnia piosenka Nicholasa Sparksa, która towarzyszyła im w podróży do Willingen. Nie wiedział czemu akurat to ją wybrał. Może dlatego, że Lena nie skończyła jej czytać? Podświadomie liczył, że wraz z przeczytaną ostatnią stroną dziewczyna może cudownie się obudzi… No cóż… tonący brzytwy się chwyta. Dlatego jego zmęczony głos rozbrzmiewał w całej sali.
- Chciałabym żeby ktoś tak mocno mnie kochał jak on ją… - powiedziała jedna z pielęgniarek, które robiły wieczorem mały obchód po OIOMie.
Pati, znajoma Toma, która była jej towarzyszką tylko lekko się uśmiechnęła. Faktycznie, chłopak już od kilku dni nie opuszczał łóżka Madlen. Nie licząc tych kilku razy kiedy został do tego zmuszony. Uśmiechnęła się do koleżanki i lekko pchnęła by dać blondynowi trochę prywatności.
- Są faceci, którzy dorastają z myślą, że kiedyś w przyszłości założą rodzinę, i tacy, którzy są gotowi do małżeństwa, gdy tylko poznają właściwą dziewczynę. Ci pierwsi mnie nudzą głównie dlatego, że są żałośni; na drugich, szczerze mówiąc, trudno trafić. To ci drudzy, ci poważni, mnie interesują i trzeba czasu, żeby znaleźć tego, który zainteresuje się mną. Chcę powiedzieć, że jeśli związek nie przetrwa długo, to po co, u licha, w ogóle tracić na niego czas i energię. – czytał Thomas, po czym zatrzymał się na chwilę.
Spojrzał z konsternacją na Madlen. Jakim typem faceta był on? Tym żałosnym czy jednak tym, którego ze świecą było szukać? Wszak został już ojcem, ale… zupełnie z przypadku. Westchnął bezradnie odkładając książkę. Historia wcale nie była wesoła. Opowiadała o trudnych relacjach rodzinnych… z nieuleczalną chorobą w tle. Nie wiedział czy ma siłę dalej ją czytać. Powoli zaczynał odczuwać coraz większą frustrację i złość, na brak reakcji ze strony Leny. Wiedział, że to nie była jej wina, ale nie mógł pozbyć się tych negatywnych uczuć. Mrok i ciemność na nowo zaczęły ogarniać chłopaka. Zwątpienie i lęk na nowo go pochłaniały. Nie widział już światełka w tunelu… nadziei, że jeszcze kiedyś przyjdą lepsze dni. Nagle w jego głowie pojawiły się słowa matki, które wypowiedziała do niego kilka dni temu, a których trzymał się rękoma i nogami. Prawdziwa miłość zawsze znajdzie drogę by się odnaleźć! Spojrzał na Madlen, potem na ciemny korytarz za drzwiami. Ściągnął buty i najdelikatniej jak potrafił ułożył się obok dziewczyny. Przełożył jedną rękę nad jej głową, drugą złączył z jej drobnymi palcami, po czym przysunął usta do jej zabandażowanej skroni.
- Jeśli myślisz… - zaczął szeptać. – Że tak łatwo pozwolę ci odejść… to jesteś w błędzie. Cytując Sparksa… Jesteś taka jak myślałem. Od pierwszej chwili gdy się poznaliśmy. I nie możesz już bardziej do mnie pasować. Słyszysz Lena? Mam nadzieję, że słyszysz i jak się obudzisz… nie chciałbym być w twojej skórze. Kocham cię, ale to nie powstrzyma mnie przed tym by przełożyć cię prze kolano za to, że tak długo każesz na siebie czekać. – kontynuował. – Ale wiem, że warto, bo miłość… nie zna żadnych tam i granic. A ja ciebie kocham, nawet jeśli ty… przestaniesz kochać mnie. – powiedział, zacisnął oczy, z których popłynęły łzy, następnie lekko ją ucałował i ułożył się wygodniej, gdzie jej spokojny oddech ukołysał go do snu.
~~~
Dzień dobry,
Choć wiem, że pod tą notką ponownie cisną się Wam epitety w naszą stronę. Trudno... Szczerze, powoli przywykam do tego. Może nie lubię zbytnio disco polo, ale jedna piosenka ma w słowach coś adekwatnego do tematu: Los chce ze mną grać w pokera, raz mi daje raz zabiera... :D dobra! Nie będę się już więcej tłumaczyć, bo tu nie o to chodzi by się tłumaczyć. Życie bywa przewrotne... Też popłakałam przyznaję... Tym bardziej gdy w grę wchodzą emocje, nie są to łatwe momenty. Czy Madlen się obudzi? Jak wiele nasi bohaterowie jeszcze wytrzymają? Czas pokaże... Wierzymy jednak, że wśród potoków łez znajduje się choć jeden mały promyk nadziei. Pamiętajcie... ona zawsze umiera ostatnia, więc może wrócą te spokojne dni za jakiś czas?
Dobra, dosyć przynudzania... Ja jadę odpoczywać, czerpać inspiracje - być może na jakieś radosne kawałki i... Co jeszcze... Po odejściu od kasy, czytaj przeczytanym rozdziale reklamacji się nie uwzględnia :D
Dziękujemy za to że jesteście :*
Ania&Madziusa
Hej Dziewczyny,
OdpowiedzUsuńrozdział mocno emocjonalny, ale ukazujący cały wachlarz uczuć w wielu barwach: miłość zakochanych, miłość bratersko-siostrzana, miłość rodzicielska, ale też troska, strach, wiara i nadzieja w lepsze jutro...Pięknie słowami oddane emocje i uczucia.
Jestem pod wrażeniem postawy Kristie, jej zaangażowania i wsparcia - pięknie napisany fragment jej rozmowy z Thomasem w szpitalu, ale też słowa skierowane do Ane w domu.
Cieszę się, że Gregorowi, przy pomocy Thomasa i lekarza udało się w końcu zabrać Anę do domu żeby trochę odpoczęła i zadbała o siebie, zwłaszcza, że wizyta u Lily dostarczyła im obojgu dodatkowych emocji związanych z ostatnimi przeżyciami.
Wierzę, że Lena się obudzi i to już niedługo, a wyniki Ane nie będą związane z najgorszą możliwością. Jak zawsze dziewczyny przy wsparciu bliskich, razem dadzą radę - nie może być inaczej.
Czekam na ciąg dalszy z pozytywnymi wieściami. Pozdrowienia :)
PS. Też lubię książki Sparksa :)
Dziewczyny 😘
OdpowiedzUsuńJezu kolejny cudowny i emocjonujący rozdział… Znów nie mogę powstrzymać łez i bólu serca…
Piszecie, że życie bywa przewrotne, ale wydaje mi się, że pomimo tego wszystkiego jest jedna pewna rzecz na świecie, a mianowicie: miłość. I właśnie to idealnie pokazałyście w tym rozdziale.
Doskonale rozumiem postawę Thomasa oraz Ane i wcale się nie dziwię, że koczują w szpitalu, ale nie mogą tego robić kosztem własnego zdrowia.
Zwłaszcza Ane musi myśleć o swoim zdrowiu, bo za chwilę sama wyląduje w szpitalu…
Dobrze, że rodzeństwo w takiej chwili może liczyć na rodzinę, przyjaciół…
Mam nadzieję, że Madlen szybko się obudzi, bo przecież nie może pozwolić aby Morgeny dalej tak cierpiały i przecież musi wreszcie poznać osobiście swoją chrześnicę…
Czekam z niecierpliwością na nowy rozdział
Pozdrawiam <3
BU$KA <3 :D